poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Rozdział 4

        Zimny okład na mojej twarzy dostatecznie mnie zmusił, bym otworzyła oczy. Pierwsze co zobaczyłam, to kompletnie rozmazany obraz, który po chwili uformował się w twarz schylonego nade mną rudowłosego przyjaciela.
-Julka, żyjesz?- spytał niepewnie z dużą dawką troski i przerażenia.
-Zależy- mruknęłam cicho i od razu złapałam się za głowę, gdyż zaczęła mnie ponownie napierdalać.
-A od czego?- usłyszałam znajomy głos Mike, którego postać widniała za Stevenem.
-Gdzie moje whisky?- spytałam, szeroko uśmiechając się na samą myśl o cudownym trunku, jakim niewątpliwie był Jack Daniels.
-Ech, masz- westchnął Velor, podając mi buteleczkę z napojem wysokoprocentowym.
Pochwyciłam ją szybko i otworzyłam korek, który nie stawiał większych oporów. Wzięłam jednego, dużego łyka i uśmiechnęłam się zadowolona. Zdecydowanie, uczucie pieczenia w gardle i rozluźniające się mięśnie, były jednymi z lepszych uczuć, jakie możny było w życiu doświadczyć. Jak i nie najlepszymi.
Rozejrzałam się po otoczeniu, w którym się znajdowałam. Nie było ono mi obce, aczkolwiek jak na razie nie przebywałam tu za często. Niestety teraz to się zmieni: to była moja droga ze szkoły. Albo do szkoły, jak kto woli, choć mi zdecydowanie podobała się bardziej ta pierwsza opcja.
-Dasz radę wstać?- spytał Roxx, który nadal niepotrzebnie martwił się o mój stan.
-Oczywiście, że dam!- powiedziałam głośno, a raczej krzyknęłam i momentalnie zerwałam się na równe nogi.- A teraz, do domu!- rozkazałam i poszłam prosto przed siebie. I nie, nie poszłam w złą stronę. Można mi wiele zarzucić; że jestem agresywna, leniwa i takie tam inne pierdoły. Ale nigdy, powtarzam: nigdy, nie zgubiłam się we własnym mieście. Tu się wychowałam, tu spędziłam te pierdolone 13 lat! Więc niemożliwe, bym się zgubiła, zwłaszcza, że te wszystkie lata w większości spędzałam na ulicach, choć to były raczej ulice w mojej dzielnicy... Ale nieważne.
Dołączyli do mnie moi przyjaciele, którzy jak zwykle nie doceniali moich zdolności szybkiej regeneracji po upadku, wypadku, zderzenia i innych, niechcianych przypadków. Szliśmy bez przerwy żartując z wszystkiego, nawet z nas samych. Krótko mówiąc, towarzyszyła nam wesoła, przyjazna atmosfera.
Może dzięki temu w miarę szybko dotarliśmy do naszej dzielnicy, gdzie od razu skierowaliśmy się do mojego domu, gdzie odbyć się miała popijawa, którą przedwcześnie rozpoczęłam. Ale przemilczmy to...
Stojąc przed drzwiami od domu, odruchowo nacisnęłam na klamkę, by w razie czego upewnić się, że ojca nie ma w domu. Kolejny raz klamka nie ustąpiła, toteż z ulgą przekręciłam kluczyk w zamku i wpuściłam przyjaciół do środka. Oni, siląc się na resztki kultury, podziękowali i zdjęli nakrycia wierzchnie, choć wcale ich o to nie prosiłam. No cóż, ich wybór... Więc ja ruszyłam do salonu, bez zdejmowania czegokolwiek i natychmiast rzuciłam się na kanapę.
Chłopaki zajęli miejsca po obu moich stronach i podali mi następną, pełną butelkę z alkoholem.
      Piliśmy tak i piliśmy, aż wreszcie moi przyjaciele postanowili pójść do domów, gdyż nie chcieli mieć jutro ogromnych kaców. Gdzieś tam ich rozumiałam, ale jednak pokusa była zbyt wielka. Toteż włączyłam sobie muzykę z płyt winylowych i kontynuowałam wielogodzinną libację alkoholową....
     Wredne promienie słoneczne wdarły się do mojego mieszkania, tym samym wybudzając mnie ze snu. Wkurzona światem otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie. Wskazywał on godzinę 7:30, co oznaczało, że powinnam już być w drodze do szkoły. Wzrok swój leniwie przeniosłam na szary, niegdyś biały, sufit, który zaciekawił mnie zwisającymi pajęczynami. Jednak po chwili zdałam sobie sprawę z późnej godziny i z niedowierzaniem ponownie spojrzałam na zegarek. Podniosłam się gwałtownie do siadu i parokrotnie pokręciłam szybko głową, chcąc rozbudzić się trochę. Gdy od tego machania zaczęła boleć mnie głowa, zaprzestałam czynności i ostatecznie podniosłam się z kanapy, na której wczoraj wieczorem zdarzyło mi się przysnąć. Uczyniłam parę skłonów, co bardzo źle wpłynęło na moje samopoczucie. Mój brzuch najwidoczniej miał dość ofiarnej pracy, toteż "wypchnął" wszystko co zjadłam, z powrotem do mojego gardła. Czyli jednym słowem miał ochotę na wymioty. A nie, to parę słów! Dobra, nieważne... Mam większe problemy...
Wyprostowałam się i w tej chwili ból głowy dał o sobie znać. Do tego wszystko wokół zaczęło się kręcić, więc musiałam oprzeć się o oparcie sofy.
-Co jest kurwa?!- mruknęłam niemrawo, zaciskając powieki.
Chciałam przeczekać chwilowe, złe samopoczucie, ale nie czułam, by miało ono się poprawić. Niepewnie odeszłam od mebla, ale niestety okazało się to bardzo złym pomysłem, gdyż o mało co nie upadłam. Ledwo utrzymałam się na nogach. Także powoli usiadłam na podłodze, gdyż nie chciało mi się ruszyć, nawet na jeden krok. Złapałam się za bolące czoło i zaczęłam soczyście kląć. Mogłabym wymieniać tutaj wszystkie przekleństwa, ale podejrzewam, że niektórzy mogliby tego nie przeżyć. Tak jak moi starzy sąsiedzi, ale to również pomińmy...
Posiedziałam tak niedługo. Nie wiem, może było to pięć minut, może więcej. Ale nie jest to ważne. Ważniejsze, że wszystkie zawroty głowy minęły, więc podniosłam się na równe nogi. Co jednak nie zmienia faktu, że łeb zaraz mi wybuchnie, podobnie jak brzuch. Udałam się do kuchni, gdzie na blacie leżało opakowanie proszków przeciwbólowych. Szybko pochwyciłam je i otworzyłam. Ale chyba wszyscy znają moje szczęście, nie? A co z tego wynika? To, że opakowanie na złość było puste!
-Ja pierdolę- mruknęłam zdenerwowana.- Szykuje się ciężki dzień- westchnęłam zrezygnowana i podeszłam do lodówki, która dosłownie świeciła pustkami. A nie stać mnie, by iść na zakupy.
Zamknęłam z trzaskiem urządzenie chłodzące (jakby ktoś nie skumał - tak mówię na lodówkę) i udałam się do swojego pokoju, gdzie miałam zamiar przebrać się w inne ciuchy. Nie chodzi o to, że w tym ubraniu spałam - wiele razy tak mi się zdarzało i następnego dnia szłam w tym do szkoły. Tutaj chodzi o to, że nie lubię białego koloru i ubrań w tym samym odcieniu. Toteż wybrałam czerwoną koszulkę z logiem Winged Skull, na co zarzuciłam swoją ukochaną, skórzaną kurtkę, czarną jak smoła. Do tego jak zwykle ubrałam czarne spodnie ze skóry. W pasie przewiązałam się koszulą w czarno-czerwoną kratę, a na głowie znowu widniała czerwona bandamka. Na szyję założyłam parę rzemyków z wisiorami niektórych, ulubionych zespołów, a na rękę - pieszczochę. Do tego ponownie glany i mój strój był gotowy. Teraz tylko wzięłam do ręki plecak typu kostka i spakowałam tam parę zeszytów. Podręczniki i ćwiczenia olałam, gdyż nie sądzę, by mi się przydały. To i tak dużo, że te zeszyty wzięłam! Ale wracając, do plecaka wrzuciłam jeszcze paczkę papierosów i zapalniczkę, tak samo do kieszeni kurtki. Wyszłam z mieszkania, uprzednio zamykając je na klucz i poszłam w nienawidzonym kierunku; w kierunku szkoły....
      -Ale tu cicho- stwierdziłam, przekraczając próg budynku. Rozejrzałam się dookoła, ledwo powstrzymując odruch wymiotny. Dwa czynniki, jakim był kac i ohydny wygląd szkoły, miały w tym swój niebywały udział. Ten człowiek, który malował to wszystko, musiał załamać się psychicznie, albo już był chory.- To co ja teraz mam?- spytałam sama siebie i z kieszeni wyciągnęłam pogięty plan lekcji, który świadczył, iż mam teraz lekcję historii ze swoim pokracznym wychowawcą. Cóż, przynajmniej takie wrażenie sprawiał poprzedniego dnia...
Ruszyłam wolnym, ociężałym krokiem do swojej sali. Tak bardzo mi się nie chciało tutaj być! I pomyśleć, że jeszcze tydzień temu o tej godzinie JESZCZE nie spałam, tylko piłam whisky w doborowym towarzystwie na imprezie... Życie jest ciężkie, nie?
Kręciłam się po szkole w poszukiwaniu sali numer 69. Minęłam numer 45,46,47 i... oczywiście, koniec korytarza. Czego ja oczekiwałam? Że mi się poszczęści i sala jest na pierwszym piętrze? Mimo, że byłam tu wczoraj, położenie klasy kompletnie wypadło mi z pamięci. Więc niezadowolona poczłapałam się po schodach, na wyższe piętro i na drugi koniec korytarza. Zauważyłam otwarte drzwi od swojej sali, gdzie stała jakaś postać. Im bliżej byłam, tym zarys osoby był coraz wyraźniejszy. Dało już się zauważyć, że był to chłopak z czerwonymi jak cegła, włosami.
-Czerwony jak cegła- zanuciłam sobie w myślach jedną z polskich piosenek.- Rozgrzany jak piec! Muszę ją mieć, muszę ją mieć!- mój mózg był na tyle zjebany, by kontynuować piosenkę, nie myśląc  tym, że wypadałoby wreszcie wejść do sali. Jednakże ogarnęłam się po chwili i podeszłam cichaczem do chłopaka i stanęłam za jego plecami.
-Pan Kastiel potrzebuje specjalnego zaproszenia?- dobiegł mnie lekko wkurzony głos nauczyciela.- Skoro pan powtarza rok, to wypadałoby już znać zasady!- krzyknął pan Farazowski, wywołując u mnie cichy śmiech.
-Taa, taa- mruknął niejaki Kastiel i wszedł do sali, zamykając drzwi, przez co ponownie zostałam sama na korytarzu.
Oparłam się o ścianę i wgapiałam się tępo w drzwi. Były one dla mnie czymś w rodzaju wrót do piekła, celi, sali tortur. Ale, że jestem odważna i nieustraszona, to podeszłam i szybko otworzyłam drzwi na oścież. Poczułam wszystkie oczy na swojej osobie, co mi wcale nie przeszkadzało. Nie raz się spóźniałam na lekcje, w sumie stało się to moją codziennością. O ile w ogóle pojawiałam się w szkole...
-Dzień, kurwa, dobry!- zawołałam wesoło i szybko zajęłam swoje miejsce. Towarzyszyło mi zbędne pierdolenie nauczyciela, które kompletnie zignorowałam. Nie raz i nie dwa słyszałam te gadaninę: "jak ty się dziecko zachowujesz! Za grosz kultury!" i inne tego typu.
Uśmiechnęłam się do siedzącej koło Rozalii i wyciągnęłam jeden, dowolny zeszyt. Obojętne mi było, co do czego, w kratkę czy w linię i jaka okładka. Nie sądzę, bym pisała w nim cokolwiek. Do szkoły chodzę tylko czasem: dla pokazania, że żyję i czuję się bardzo dobrze. I wkurwiania nauczycieli, rzecz jasna!
-Hej Roza- przywitałam się z dziewczyną. -Cześć Velor, siemka Roxx!- zwróciłam się do siedzących przed nami chłopaków po nazwisku, na co oni szybko odwrócili się. Im również posłałam wymuszenie miły uśmiech, nie chcąc pokazywać mego okropnego samopoczucia.
-Hej Julka- odparli wszyscy chórem.- Dobrze widzę, czy jest jakiś kacyk?- wyłonił się Mike, uśmiechając się wrednie. Choć on wcale nie był tym wredny. Ale ja już tak, gdyż w odpowiedzi pokazałam mu środkowy palec, kończyć przy tym rozmowę.
-No dobrze, więc otwórzcie swoje podręczniki na stronie 4- rozkazał nauczyciel, podchodząc do zielonej tablicy.- Przeczytajcie pierwszy podrozdział, a potem zrobicie ćwiczenia numer 3 i 5- powiedział, pisząc numery na tablicy. Ale wiedząc, że ten człowiek ma takiego samego farta jak ja, musiało się coś stać. A mianowicie: kreda mu upadła na podłogę, a gdy się schylił, po klasie rozległ się dźwięk pękającego materiału i wszyscy mogli "podziwiać" niebieskie bokserki profesora w żółte kaczuszki. Wszyscy zaczęli cicho chichotać, co po niedługiej chwili przerodziło się w naprawdę głośny, zbiorowy śmiech.- Eee, ja muszę na chwilę wyjść- oświadczył Farazowski.- Pod moją nieobecność proszę o ciszę!- zawołał i wybiegł z sali, niczym oparzony.
Zadziorny uśmiech nie schodził mi z twarzy. Rozejrzałam się po klasie, chcąc dowiedzieć się, kto ma ten niebywały zaszczyt bycia ze mną w klasie. I muszę przyznać, że mamy tu... hmm. Dość kolorowo? Tak, to dobre określenie. Raz moje spojrzenie padło na chłopaka z niebieskimi włosami, kiedy indziej zauważyłam dziewczynę z fioletowymi włosami, a jeszcze innym razem ujrzałam tego czerwonowłosego chłopaka, co wcześniej stał w drzwiach. Ale po chwili zobaczyłam najgorsze: tępa blondi. Zwykła dziwka. Głupia suka. Nie wiem, jak ma na imię, ale nie chcę tego nawet wiedzieć. Nie będę się nią przejmować, a zwłaszcza zadawać!
Zaczęłam wiercić się niewygodnym krześle, od którego już zaczynały mnie boleć tyły. Szukając tej odpowiedniej pozycji (tutaj nie powiem, jakie mam skojarzenia do słowa: pozycji xD), wreszcie ją odnalazłam, kładąc nogi na biurku. Usłyszałam ciche westchnięcie białowłosej, której od razu posłałam bardzo szeroki uśmiech, aż za bardzo. Dziewczyna zaśmiała się pod nosem, a ja założyłam ręce za głowę.
-Napiłabym się whisky- stwierdziłam, wgapiając się miejsce na suficie pomiędzy jarzeniówkami, na co moi przyjaciele zareagowali cichym chichotem. Spojrzałam na nich jak na debili. No bo, kto normalny śmieje się z pragnień innych? A tak, ja tak robię... Ale nie twierdzę, że jestem normalna.
-A jadłaś dzisiaj śniadanie?- spytał rozbawiony Steven, którego obdarzyłam zażenowanym spojrzeniem.
-Jasne, że nie- prychnęłam i znów wzrok mój powędrował na sufit. Choć czułam wzrok reszty na swojej osobie. Nie zważając na to, przymknęłam oczy i delektowałam się nic nierobieniem. Ta, to również było jedno z moich ulubionych zajęć. I nawet nie poczułam, że zaczęłam się huśtać na krześle. Ironia losu, nie?
-Whisky, moja żono, jednak tyś najlepszą z dam- ponownie w dniu dzisiejszym przypomniała mi się polska piosenka.- Już mnie nie opuścisz! Nie, nie będę sam!- zanuciłam cicho, a wszyscy z mojego otoczenia spojrzeli na mnie na kosmitę.- A wy co się tak gapicie?- warknęłam zirytowana. Czy to normalne, by nawet pośpiewać nie można było?
-Julie, dobrze się czujesz?- spytała białowłosa, patrząc na mnie zaniepokojona.
-Zależy, pod jakim względem pytasz- mruknęłam, gdyż kac nadal nie miał zamiaru mi odpuścić.- Ale jeśli chodzi ci o to, że sobie śpiewam, to dobrze- niemalże krzyknęłam. Ale powstrzymałam się, nie chcąc hałasować i powodować jeszcze większego bólu głowy.
-Ale co ty śpiewasz?- nadal dopytywała dziewczyna, przekrzywiając głowę lekko w bok. I dopiero w tej chwili zdałam sobie sprawę, że nikt tu nie zna polskiego języka, a co za tym idzie, polskich przebojów.
-A, takie tam- mruknęłam niemrawo.- Polskie piosenki, nie znacie- odpowiedziałam obojętnie i postanowiłam się zamknąć i dać odpocząć mojemu biednemu, przepracowywanemu, cierpiącemu organizmowi.
        -Na dzisiaj to tyle- oznajmił pan Farazowski, kończąc lekcję.- Do zobaczenia!- okrzyknął równo z dzwonkiem.
Wszyscy zaczęli się szybko pakować, ale i tak mi poszło to najszybciej, ponieważ nawet się nie rozpakowywałam. A zeszyt, który wyciągnęłam na początku lekcji, niemal od razu schowałam. Podniosłam się powoli na równe nogi, w razie, jakby znowu zaczęło kręcić mi się w głowie. I wiecie co? Dobrze zrobiłam, gdyż rzeczywiście wszystko wokół zawirowało. Przytrzymałam się oparcia krzesła i zacisnęłam mocno powieki. Na szczęście tym razem wszystko szybko minęło. Toteż szybko udałam się do wyjścia i jako pierwsza opuściłam salę, rzucając krótkie "do widzenia" nauczycielowi. I zamiast udać się do następnej sali, poszłam na dziedziniec, gdzie zajęłam miejsce pod rozłożystym drzewem, które dawało wiele cienia. Stąd miałam też duży widok na całą szkołę i uczniów z niej wychodzących. Niezbyt zainteresowana zerknęłam na otwierające się drzwi, by po chwili przenieść wzrok na błękitne, bezchmurne niebo. Wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Być może byłam uzależniona od wszelkich używek, ale w tej chwili miałam to, ładnie mówiąc, w dupie. Według Was nie jest to kulturalnie powiedziane? No cóż, mogłam użyć o wiele gorszych określeń...
Wyjęłam jedną fajkę i włożyłam do ust. Chciałam już go odpalić, ale jak na złość, zapalniczka nie zadziałała. Wkurzona wrzuciłam ją do kieszeni i zaczęłam szukać drugiej w plecaku. Gdy ją wreszcie odnalazłam, zadowolona chciałam zapalić papierosa, ale ta znowu nie zadziałała.
-Ten dzień chce mnie wykończyć- mruknęłam niemrawo, wyjmując szluga z ust. Chciałam go z powrotem wrzucić do paczki, ale w tej chwili dostrzegłam palącego nieopodal czerwonowłosego. Zdziwiłam się lekko jego obecnością, gdyż nie zauważyłam, jak tutaj przychodzi. Ale cóż, przyznam, że było to miłe zdziwienie, ponieważ zapewne miał on działającą zapalniczkę. Wstałam szybko i cicho podeszłam do niego od tyłu. Umiałam zakradać się do ludzi, toteż chłopak nawet nie zorientował się, gdy stałam centralnie za nim. Uśmiechnęłam się pod nosem i usiadłam za jego plecami.
-Pożyczysz ognia?- spytałam głośno, aż chłopak podskoczył zdezorientowany, po czym powoli odwrócił się do mnie przodem. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i posłałam mu wyczekujące spojrzenie.
-Co?- spytał, nadal będąc lekko zdziwiony.
-Ogień, zapalniczka- powiedziałam spokojnie i pomachałam chłopakowi paczką papierosów przed nosem.
-Aaa, to- mruknął cicho.- A skąd wiesz, że mam zapalniczkę?- spytał, wyrywając się z amoku i uśmiechając się zadziornie.
-Hmm, pomyślmy- westchnęłam, udając, że się zastanawiam.- Może dlatego, że trzymasz w ręce odpalonego papierosa?- zaśmiałam się, uśmiechając się złośliwie.
-Mądry argument- zaśmiał się.- Ale wiesz, że małym dziewczynkom nie wolno palić?- chłopak zdecydowanie zaczął mnie lekko irytować, ale ja, jak to ja, nie miałam zamiaru się poddawać.
-Nie to nie- zaśmiałam się i wyciągnęłam zapalniczkę, która znajdowała się w kieszeni kurtki chłopaka.- Tak w ogóle, fajna koszulka- stwierdziłam, gdy zrozumiałam, iż ma taką samą bluzkę co ja i oddaliłam się szybko, zostawiając zdziwionego chłopaka samego na dziedzińcu.
Zaśmiałam się wrednie, uważnie oglądając swoją zdobycz. Zadowolona odpaliłam papierosa, delektując się dymem nikotynowym w moich płucach. Oparłam się o ścianę budynku i paliłam w spokoju. Kiedy papieros zaczął się kończyć, rzuciłam go na trawę i przygasiłam butem. Skierowałam się w stronę wejścia, ale w pewnej chwili zostałam zatrzymana. Poczułam, jak ktoś kładzie swoją dłoń na moim ramieniu, toteż obróciłam się i spojrzałam znudzona na właściciela ręki, którym okazał się nie kto inny, jak czerwonowłosy.
-Oddaj zapalniczkę- powiedział spokojnie, na co ja parsknęłam śmiechem.
-Ale ja jej nie mam- odparłam pewnie, wpatrując się w szare tęczówki chłopaka.- Nie moja wina, że gubisz swoje rzeczy- mruknęłam, a uśmiech nie schodził z mojej twarzy.
-Bardzo zabawne- powiedział sarkastycznie i mocniej zacisnął dłoń na moim ramieniu.- Oddaj, mała- rozkazał.
-Ale co?- muszę przyznać, że lubiłam denerwować ludzi. A nic na nich tak nie działa, jak udawanie idioty.
-Zapalniczka- czerwonowłosy zaczął trochę się irytować, czyli wszystko szło po mojej myśli.
-Palisz?- udałam wielkie zdziwienie i oburzenie.
-Tak jak ty- warknął.- Oddawaj!
-Nie poddasz się co, nie?- zaśmiałam się, po czym rzuciłam chłopakowi jego upragniony przedmiot.- Szkoda, już nie podpalę włosów tej tępej blondynie- westchnęłam z bólem serca i zrzuciłam rękę chłopaka ze swojego ramienia, po czym szybko odeszłam.
-Ej, poczekaj!- dobiegł mnie jeszcze jego głos, więc łaskawie stanęłam w pół kroku i obróciłam się na pięcie. Chłopak w tym czasie podbiegł do mnie, uśmiechając się zawadiacko.
-Fajek ci nie zabrałam, nie wrobisz mnie- powiedziałam z doświadczenia.
-Nie, nie o to chodzi- powiedział, jednak na wszelki wypadek sprawdził wszystkie kieszenie.
-To o co chodzi, panie Kastiel?- spytałam wesoło.
-Skąd znasz moje imię?- zdziwił się szczerze chłopak, nieświadom, iż rano również za nim stałam.
-Może dlatego, że nauczyciel je wspominał, gdy wszedłeś spóźniony do klasy?- nie wiem, czy mówiłam, ale lubię odpowiadać pytaniem na pytanie,
-A ty przypadkiem nie spóźniłaś się bardziej ode mnie?- zaśmiał się, ukazując swe białe zęby.
-A ty nie wiesz, że jestem ninją?- wiem, wiem, głupie pytanie, skoro on nawet nie wie, jak się nazywam.
-Nie miałem okazji, by się o tym dowiedzieć- odpowiedział pewnie, kończąc fazę pytań.
-Miałeś, tylko o nich nie wiesz- odparłam, puszczając mu oczko.- A teraz pozwól, śpieszy mi się- powiedziałam i znów zostawiłam go tam, zszokowanego i samego.
Gdy wreszcie zniknęłam za drzwiami, zaczęłam głośno się śmiać, nie zważając na ból głowy, który nadal mi towarzyszył. Można by pomyśleć, że ja i kac to najlepsi przyjaciele. Co ranek budzimy się razem i spędzamy cały dzień. A wieczorem, gdy musi już iść, ja zaczynam pić i rano mój przyjaciel znów powraca. Chociaż czy to tylko przyjaźń? Czy to coś więcej? Prawdę mówiąc można porównać to do toksycznego związku.... Chociaż wolałabym, żeby on łaskawie się odpierdolił i nigdy nie wracał.
-Julie, szukałam cię!- usłyszałam głośny krzyk Rozalii, która po chwili pojawiła się przed moimi oczami.- Chodź, muszę ci kogoś przedstawić!- zawołała i pociągnęła mnie za ramię w nieznanym kierunku. Westchnęłam w myślach, jednak szłam grzecznie za nią. Nie chciałam, by krzyczała na mnie, gdyż moja głowa mogłaby tego nie wytrzymać.
-Lysander! Lysander!- nawoływała dziewczyna, mając gdzieś moje samopoczucie. Pewnie nawet nie miała o nim pojęcia, więc w sumie nie ma ją za co winić.
-Roza, kurwa, nie krzycz tak- wysyczałam przez zaciśnięte zęby, a moja przyjaciółka posłała mi przepraszające spojrzenie. Westchnęłam zażenowana, przyśpieszając tempo.
-Witaj, Rozalia- usłyszałam czysty, piękny, męski głos, którego właściciel po chwili pojawił się koło nas. Spojrzałam na niego lekko zdziwiona. Niejaki Lysander to wysoki chłopak z białymi, lśniącymi włosami. Ma on różnobarwne tęczówki: jedną złotą, drugą szmaragdową. Strojem wyraźnie odstawał od reszty: był ubrany w pradawnym stylu wiktoriańskim. Uśmiechał się on delikatnie do dziewczyny, choć po chwili swój wzrok przeniósł na moją skromną osobę.
-Lysander, to jest moja przyjaciółka, Julie- przedstawiła mnie Rozalia.- Julie, to mój przyjaciel i brat Leo - Lysander.
-Miło poznać- powiedziałam, podając chłopakowi rękę, którą on delikatnie uścisnął i pocałował.
-Mi także, Julie- odpowiedział, uśmiechając się szczerze.
No, no.. Muszę przyznać, że zachowanie chłopaka zdziwiło mnie niemało, a w życiu wiele już widziałam...
-Lysander!- znowu ktoś zaczął wołać biednego białowłosego, który spojrzał w stronę źródła dźwięku, a my wraz z nim.
-Tu jesteś!- zawołał znany mi już głos i po chwili dołączył do naszej trójki. Niemalże od razu spojrzał w moją stronę, uśmiechając się kpiąco.
-Oo, widzę, że poznałeś już ninję- Kastiel zaśmiał się wrednie, zaczynając mnie już irytować.
-Spieprzaj- warknęłam niezadowolona, po czym przeniosłam wzrok na Lysa i uśmiechnęłam się do niego.
-Sorki, ale muszę spadać i poszukać idiotów- powiedziałam przyjaźnie.- Choć tu jeden już jest- mruknęłam pod nosem, co chyba nie umknęło czerwonowłosemu, który już otwierał usta. Jednakże w porę zniknęłam w poszukiwaniu przyjaciół. Znalazłam ich po niedługim czasie, gdy rozmawiali z pewnym człowiekiem o niebieskich włosach, którego wcześniej już widziałam.
-Hej- przywitałam się z przyjaciółmi.
-O, właśnie o tobie wspominaliśmy!- zawołał rozbawiony Steve, uśmiechając się w moją stronę.
-Nie chcę wiedzieć, co mówiliście- zaśmiałam się szczerze i podeszłam do niebieskowłosego.- Julie lub Julka, jak wolisz- podałam chłopakowi rękę, w między czasie dokładnie mu się przyglądając. Oprócz niebieskich włosów, w oczy rzucały się różowe tęczówki chłopaka i barwny strój, oraz zielone słuchawki na szyi.
-Alexy- uścisnął moją dłoń i odwzajemnił mój uśmiech.
Zadzwonił dzwonek, zwiastujący następną lekcję, którą był język angielski. Ciekawa jestem, czy będzie tutaj podział na grupy, czy też nie...
Zjawiły się dwie nauczycielki, co oznaczało, iż podział na grupy jednak będzie. Wpuściły nas do sali z uśmiechem, gdzie wszyscy rzucili się do swoich miejsc. Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, nauczycielki stanęły pośrodku sali.
-Witajcie dzieciaki!- zawołała jedna, wyglądająca na o wiele młodszą. Miała ona brązowe włosy związane w kucyk i zielone oczy. Na jej rumianych policzkach malowały się gęsto ułożone piegi. Ubrana w fioletową koszulkę w białe paski i zwykłe, granatowe jeansy, wyglądała bardziej jak studentka niż nauczycielka. -Jestem pani Hover, a to jest pani Fartens- przedstawiła Hover.
Spojrzałam na drugą nauczycielkę. Ona z kolei była w podeszłym wieku. Miała blond włosy do połowy pleców. Ubrana w czarny żakiet i opiętą spódnicę do kolan w tym samym kolorze, nie wyglądała przyjaźnie. Lepsze wrażenie wywarła na mnie młodsza nauczycielka...
-Będziecie podzieleni na grupy: wolniejszą i lep...szybszą- powiedziała Fartens, która o mało co zaliczyłaby gapę. Chociaż i tak ją zaliczyła.- Ze mną pójdzie grupa szybsza, z panią Hover grupa wolniejsza- wytłumaczyła.
-Dokładnie!- zawołała entuzjastycznie młoda nauczycielka.- Teraz wyczytam listę mojej grupy, wyczytane osoby staną pod tablicą- oświadczyła i spojrzała na listę nazwisk. -Więc... Armin i Alexy Clivood- wyczytała pierwsze nazwiska, a różówooki i (zapewne) jego brat bliźniak stanęli pod tablicą.- Amber Dewin- kolejna osoba, która okazała się tą głupią, blond zdzirą. Julie Glory- usłyszałam swoje imię i nazwisko, toteż wstałam ociężale i dołączyłam do chłopaków.- Kastiel Hatet- kolejny człowiek, który dołączy do naszej grupki.
Spojrzałam na chłopaka, który stanął tuż koło mnie i uśmiechnął się złośliwie.
- Musisz się ze mną męczyć- szepnął rozbawiony, na co odpowiedziałam zażenowanym spojrzeniem.
-Charlotte Keti- nauczycielka wyczytała kolejne imię i nazwisko. Ukazała się nam dziewczyna o jasnobrązowych włosach i piwnych oczach.- Violetta Megin- fioletowłosa dziewczyna podniosła się nieśmiało i ustawiła się na końcu grupki.- I Iris Tores- skończyła wymieniać nauczycielka, chowając listę do torby. Spojrzałam na rudowłosą dziewczynę, która miała zakończyć naszą grupę.
Zaklęłam soczyście w myślach. Nie podobało mi się, że nie będzie ze mną moich przyjaciół. Ale jeszcze gorsze było to, iż musiałam użerać się z tym czerwonowłosym głąbem, który swoją drogą ciągle się na mnie patrzył.
-Czego się tak gapisz- warknęłam przez zaciśnięte zęby, nawet nie odwracając twarzy w jego stronę.
-A skąd wiesz, że się patrzę?- spytał sprytnie.
-Przecież jestem ninją- zaśmiałam się wrednie.
-Dobra, już, dobra- mruknął.- Ale mogłabyś ubierać jakieś bardziej kobiece ciuchy- mruknął zrezygnowany, przez co postanowiłam łaskawie odwrócić się w jego stronę.
-Nawet o tym nie marz- zaśmiałam się, ukazując szereg swych zębów.- Nigdy sukienki nie założyłam i nie założę- skwitowałam krótko i na tym chciałam zakończyć rozmowę.
-Jak dla mnie nie musisz zakładać- kontynuował Kastiel.- Chętnie zobaczyłbym cię w bieliźnie- zaśmiał się, niebezpiecznie się zbliżając.
-Haha, naprawdę?- zaczęłam śmiać się, powodując zdziwienie chłopaka.- No to jesteś zjebanym zbokiem- stwierdziłam krótko i już naprawdę nie miałam zamiaru z nim rozmawiać.
-Więc my pójdziemy do sali obok, gdzie będą odbywać się nasze lekcje- zapowiedziała nasza nauczycielka i otworzyła drzwi sali.- Do widzenia, miłej lekcji!- pożegnała resztę klasy i zaprowadziła nas do sali obok. Wszyscy rzucili się, by zająć odpowiadające im miejsca. A jako, że jestem leniwa, to się nie spieszyłam, czego później bardzo pożałowałam. Gdyż jedynym wolnym miejscem było miejsce koło czerwonowłosego gbura. Niezadowolona usiadłam koło niego, posyłając mu spojrzenie numer 4, mówiące: "nic nie mów, a przeżyjesz". Ale najwyraźniej ten człowiek był masochistką, gdyż zaczął trącać mnie długopisem w ramię.
-Czego ty ode mnie chcesz?- wreszcie nie wytrzymałam i spytałam zirytowana.
-Nic- odparł spokojnie, nie zaprzestając swojego zajęcia.- Tylko zastanawiam się, czemu jesteś taka wkurzona- mruknął, opierając głowę na wolnej ręce.
-Bo mnie wkurwiasz- odparłam prosto z mostu.
-Ale co takiego robię, mała?- zapytał, dodatkowo mnie irytując.
-Po pierwsze, nie mów do mnie mała!- zaczęłam wkurzona, łapiąc go za nadgarstek.- Po drugie, nie trącaj mnie!- wyrwałam mu długopis i rzuciłam go daleko do tyłu.- Po trzecie, jestem wkurwiona, gdyż mam kaca!- przyznałam szczerze. Nie lubię owijać w bawełnę. Było to dla mnie zbędne. -Po czwarte, daj mi swoją kanapkę- zarządziłam tonem nie znoszącym sprzeciwu.
-A to niby czemu?!- zdziwił się, ale i zdenerwował.
-Bo nic nie jadłam, więc również przez to mogę być rozdrażniona- powiedziałam beznamiętnie, choć nie wierzyłam, by chłopak zechciał mi dać coś do jedzenia.
-Od robienia ci kanapek jest twoja matka, więc skargi i zażalenia do niej- fuknął zdenerwowany. I wydawać by się mogło, że to koniec rozmowy. Ale dostałam jakiegoś dziwnego impulsu, za który później skarciłam się.
-Moja matka nie żyje- mruknęłam tonem wypranym z uczuć, nie podnosząc wzroku znad zeszytu.
-Długo?- zainteresował się Kas, przez co trochę zdziwiłam się.
-Można powiedzieć... Umarła przy moim porodzie- odparłam, nie rozumiejąc, czemu ja mu o tym wszystkim opowiadam,
-To trochę długo- westchnął Kastiel.- A ojciec?
Tutaj zamilkłam. Nie mogłam mu powiedzieć o mojej sytuacji domowej, o moich zmartwieniach, o tym wszystkim... Ale z drugiej strony, jeśli powiem coś innego, to on będzie się śmiać. Dlaczego ja w ogóle zaczęłam temat! Hendrixie, ratuj!
-Julie- odezwał się chłopak, chcąc mnie trochę pogonić.
-Ojciec mnie nienawidzi, więc ciągle wyjeżdża- szepnęłam, co w jakiejś części było prawdą.- Zawsze zostawia pustą lodówkę i mnie bez grosza... Niby jakiejś pracy szukam, ale..- zaczęłam i chciałam powiedzieć "ale przez miejsce mojego zamieszkania, nikt mnie nie chce zatrudnić", jednak powstrzymałam się. Nie chciałam głąbowi opowiadać, gdzie mieszkam. I tak mu za dużo powiedziałam. Czerwona lampka już się pali w głowie...
-Ale co?- spytał, przybliżając się.- Mów dalej- powiedział zachęcająco.
-Ale nie chcą mnie przyjąć- dokończyłam, siląc się na wymuszony uśmiech.
-Dziwisz im się?- spytał złośliwie.
-Nie- odparłam, po czym oboje zaczęliśmy się śmiać.
-Kastiel- zaczęłam, wpatrując się w jego szare tęczówki.
-Noo?- spytał, uśmiechając się delikatnie.
-Ty chyba nie jesteś taki zły- zaśmiałam się, przez co chłopak dał mi z łokcia w brzuch.
I tym sposobem rozpoczęła się bitwa, w której wszystkie chwyty były dozwolone. Z łokcia w brzuch, długopisem w ramię, przepychanie się, próba strącenia z krzeseł... Krótko mówiąc, chyba zaczęłam się z nim zaprzyjaźniać...


#########


I tak właśnie kończymy rozdział! Jest on trochę dłuższy, z czego jestem zadowolona. Ale za to nie wiem, czy jest on znośny, toteż jak zwykle czekam na komentarze! Prawdę mówiąc, niektóre fragmenty pisałam mając totalny zanik weny, co jest raczej widoczne... Toteż bardzo przepraszam! Mam nadzieję, że mimo wszystko jest to w miarę znośne... Wiem, że może być parę błędów, sprawdzałam, ale mogło mi coś umknąć. Więc sorki za to -.-
Także tego... Czekam na komentarze i do zobaczenia!

sobota, 13 sierpnia 2016

Rozdział 3

Ten dzień można zaliczyć do najgorszych dni, jakie młodzież może przeżyć. Mimo, że jest on co roku, to i tak wszyscy klną na niego i nienawidzą, gdy nadchodzi. Jak pewnie się domyślacie, jest to rozpoczęcie roku szkolnego.
Stałam przed lustrem, zakładając starą, białą koszulkę z poszarpanymi rękawami. Znaczy, ona nawet rękawów nie miała, a w ich miejsce zostały wystające nitki. To była moja osobista robota, z której byłam wyjątkowo dumna. Nie lubiłam kołnierzyków, długich rękawów i innych rzeczy, które noszą osoby niezwykle sztywne i tym samym, będące moimi wielkimi wrogami. Wracając, na koszulkę zarzuciłam czarną, skórzaną kurtkę, dobrze współgrającą z moimi spodniami, wykonanymi z tego samego materiału o tym samym kolorze. Zawiązałam krwistoczerwoną bandamkę na natapirowanych włosach. Na szyję założyłam czarną obrożę z ćwiekami, a na rękę parę rzemyków. Do tego glany na stopy i byłam gotowa do wyjścia. Klnąc pod nosem na znienawidzony dzień, zamknęłam drzwi na klucz. Jedynym pozytywem nadchodzących dni było to, że nadal ojca nie było w domu i miałam święty spokój. No, może nie do końca spokój. Mój telefon nie dawał sobie odpoczynku, przy okazji męcząc mnie pierdyliard razy dziennie. Oczywiście nie można obwiniać o to małego urządzenia, którego swoją drogą dostatecznie nie lubiłam. Sprawcą była Rozalia, która dzwoniła i bez przerwy nawijała mi o różnych pierdołach. Z jednej strony okropnie mnie to wkurwiało. Ale z drugiej bardzo się cieszyłam, że mam wreszcie przyjaciółkę, która naprawdę chce ze mną rozmawiać. Po raz pierwszy w życiu.
Jak na początek września było bardzo ciepło, wręcz upalnie. Słońce grzało niemiłosiernie, tylko dołując uczniów, że wakacje i czas wolny się skończyły. Tak i ja miałam, choć słońce nie miało nic do tego. Ogromnie nie trawiłam szkoły i bardzo nie chciałam do niej iść, a zwłaszcza do liceum, gdzie będziemy najmłodszym rocznikiem, a z doświadczenia wiem, że najmłodszy ma zawsze przesrane. Oczywiście ja nie dam się pomiatać, ale współczuję innym, co jest dość rzadkim zjawiskiem. Założyłam na nos okulary-pilotki, które wyciągnęłam z plecaka, bez którego nigdy nie ruszałam się gdziekolwiek. Wiadomo, gdzieś będzie trzeba trzymać alkohol.
Przed blokiem czekał już na mnie Steve, którego strój był typowo galowy, bez żadnego charakteru, ale co mu się dziwić. Długie włosy chłopaka, które w tej chwili rozwiane były na wszystkie strony świata, same w sobie nadawały drapieżności chłopakowi. Chociaż dało się zauważyć parę rzemyków zawieszonych zarówno na jego szyi, jak i na prawej ręce.
-Cześć Rudy!- zawołałam, podchodząc bliżej do chłopaka, który swój wzrok skierował w moją stronę.- To co, po Mike'a?- spytałam, siadając koło niego na ławce i spoglądając na niego wyczekującym spojrzeniem.
-Cześć wredzielcu- powiedział, szeroko uśmiechając się.- Jasne, chodź!- zawołał wesoło i zerwał się natychmiast na równe nogi.
Również wstałam i powoli podążałam koło chłopaka, który dzisiaj był wyjątkowo gadatliwy. Gdy po raz setny opowiadał, jak nie chce mu się kończyć wakacji, westchnęłam niesłyszalnie, lecz nie przerywając mu. Rozumiałam go doskonale, a on wiedział o tym, więc nie musiałam nawet się odzywać. Wystarczało mu zwykłe pokiwanie głową lub zdawkowe "jasne".
Dotarliśmy pod blok, gdzie mieszkał ostatni z naszej popierdolonej paczki. Już mieliśmy zacząć nawoływać chłopaka, lecz w ostatniej chwili dostrzegliśmy go siedzącego na ławeczce. Podeszliśmy do niego od tyłu i wydaliśmy z siebie głośne, bliżej nie określone dźwięki, wprost do jego ucha. Velor krzyknął przerażony, zwalając się ze swojego siedziska i runął na ziemie.
-No dzięki, ubrudziliście mi koszulkę- fuknął, udając wielce obrażonego, po czym wstał i zaczął się otrzepywać, wkładając w to całą swoją uwagę. Po zakończonym porządkowaniu się, chłopak spojrzał na nas spod byka, ale szybko złość mu minęła i zaczął się panicznie śmiać. Nie wiedziałam, o co mu chodzi, a szkoda, bo chętnie bym się z nim pośmiała.- Ty to nawet na galowo ubierasz się jak obdarciuch- powiedział w moją stronę, a ja uraczyłam spojrzeniem nr. 3, które samo za siebie mówiło sarkastyczne: "Naprawdę?". Przyjrzałam się Mike'owi, zauważając, że on, tak jak Steven, ubrał się najzwyczajniej w świecie na galowo, choć i on miał parę rzemyków na sobie.
-Dobra, to idziemy?- zagadnął Rudy, któremu raczej nie podobała się myśl, że możemy spóźnić się na rozpoczęcie roku.
-Raczej jedziemy, bo nadal mam samochód- zaśmiał się ciemny blondyn, czym choć trochę poprawił nasze pochmurne nastroje.
Wsiedliśmy do samochodu, a ja jak zwykle musiałam być z tyłu. Niegdyś bym się wkurwiła, ale teraz dobrze wiedziałam, że to tylko korzyść dla mnie, gdyż mogę "rozwalić" się na całym, tylnym siedzeniu, co mi bardzo odpowiadało. Otworzyłam okna z moich obu stron, wystawiając przez jedno ramię. Gdy auto ruszyło, wyczuwalne podmuchy powietrza wpadały do środka, rozwiewając moje czarne włosy, dając przyjemne ochłodzenie w upalny dzień. Chłopaki włączyli muzykę, dzisiaj padło na Iron Maiden. Pierwsze dźwięki Run To The Hills rozbrzmiewały z wszystkich głośników, rozchodząc się po samochodzie, ale podejrzewam, że i po ulicach, gdyż muzyka była naprawdę głośna i zapewne słyszały ją samochody przejeżdżające obok i piesi grzecznie idący chodnikiem.
-Kurwa, ale bym się napiła whisky!- pomyślałam na głos, przerywając falę milczenia.
-Ty zawsze byś się napiła- stwierdził prawidłowo Mike, którzy wpatrywał się uważnie w jezdnię, by nie zabić nas, gdyż chcieliśmy wypić jeszcze wiele hektolitrów napojów wysokoprocentowych. Ponownie wszyscy przestali się odzywać, a mi to nawet odpowiadało, albowiem mogłam w spokoju raczyć się czystymi dźwiękami gitar. Spoglądałam w okno, gdyż zawsze lubiłam patrzyć, kto nas mija. Nie raz zdarzyło się, że ów człowiek również na mnie patrzył, a czasem nawet robił głupie miny, a ja nie dawałam za wygraną i kolejny festiwal głupich min wpisany był na moją korzyść. Tym razem koło nas pojawił się kabriolet z otwartym dachem. W moją stronę gapiła się blondynka w stroju galowym, choć dekoltu przypominał raczej strój taniej dziwki. Spoglądała na mnie z wyższością, jakby chciała powiedzieć: "patrz, jaka ja zajebista i w czym się wożę!". A ja odpowiedziałam, no co tu dużo ukrywać, pięknym gestem, jakim było pokazanie środkowego palca dziewczynie, co ją bardzo oburzyło.
-Julka, widzisz tą blondynę z falowanymi włosami?- spytał Roxx , a w jego głosie słychać było obrzydzenie, jakie wywołała dziewczyna.
-Właśnie pokazałam jej środkowy palec, a co?- odpowiedziałam przyjacielowi przez śmiech.
-Czyli dlatego tak się dziwka oburzyła- zaśmiał się chłopak, który po chwili obrócił się twarzą w moją stronę.- Tobie to nie za wygodnie?- zagadnął sarkastycznie, uśmiechając się głupawo.
-No coś ty, ja tu mam piekło na ziemi!- zaśmiałam się, jednak w moim głosie słychać było dużo ironii.
-Wy się chichracie, a ja tu pracuję!- powiedział niezadowolony Mike, który nawet na chwilę nie mógł oderwać wzroku od jezdni, ze względu na duże natężenie ruchu drogowego.- A do tego korek jest- westchnął zrezygnowany, przez co wystawiłam głowę przez okno i ujrzałam daleko ciągnące się pasma samochodów. Mruknęłam pod nosem parę przekleństw i głowę schowałam do wozu, gdzie wszyscy spochmurnieli przez ten korek. Jednak chłopak, ku naszemu zdziwieniu, skręcił w boczną uliczkę, jadąc inną trasą niż dotychczas. O nic nie pytaliśmy, ufaliśmy mu jako kierowcy. Jechał szybko, pokonując wiele zakrętów, aż udało nam się wyjechać na główną trasę. Minęliśmy cały korek, który zapewne spowodowany był jakimś wypadkiem. Bo pomimo, że to bogata część miasta, to ludzie tutaj to kompletni idiocie, którzy myślą, że pieniądze wszystko załatwią. Otóż nie wszystko, ludzie drodzy! Korka pieniędzmi nie pokonasz! Ale umysłem tak!
Gdyby tak się zastanowić, to wszystko było trochę dziwne. Nasza dzielnica, ciemna strona miasta, jak to wszyscy niewłaściwie określają, leży koło snobistycznej dzielnicy. Ten podział społeczeństwa jest chory! A najgorsze, że dzieli nas mur, podobny do tego berlińskiego w XX w. Tylko, że on dzielił ludzi fizycznie, a tutaj podział raczej jest psychiczny. No bo, przecież możesz przejść sobie bezkarnie. Ale ludzie tam mieszkający patrzą się na ciebie krzywo, będą się śmiać i za wszelką cenę będą pokazywać, że ty jesteś śmieć, a oni władcy świata, podobnie jak przed chwilą ta blondi. Więc pokazałam mój stosunek do tego. Mam to po prostu w chuju, a że takowego nie posiadam, to nic. Przemilczcie to. Po prostu. Nie próbujcie zrozumieć, po prostu przemilczcie. Tak będzie dla wszystkich lepiej.
Na szczęście wyjechaliśmy z tej dzielnicy i znaleźliśmy się w tej normalnej, gdzie mogą żyć wszyscy. I w tej też znajduje się nasza szkoła. W oddali widniał już różowy budynek, od którego miałam ochotę rzygać i którego tak bardzo nie chciałam odwiedzać. Jednak przyszedł czas, gdy musiałam oddać się obowiązkowym torturom, wykonywanym w ciasnych celach z wieloma uczniami. Było to gorsze niż niejedno więzienie... Zostało już niecałe 500 metrów do parkingu. Wszystko szło jak najlepiej, ale wiadomo, że coś spieprzyć się musiało. W tym wypadku było to wielkie drzewo, które nagle wyrosło tuż przed nami.. Zacisnęłam powieki i jedyne co słyszałam to dźwięk tłuczonego szkła i krzyki ludzi. Serce waliło mi jak szalone, a ręce zaczęły delikatnie drżeć. Nie, nie bałam się o siebie i swoje życie. Martwiłam się o przyjaciół, że im coś się stało. Byli moją rodziną, oni jedyni mnie rozumieli. Nie chciałam ich stracić, byli bardzo ważni w moim życiu. Otworzyłam szeroko oczy, po czym nerwowo rozejrzałam się. Zobaczyłam swoich przyjaciół, którzy wgapiali się tępym wzrokiem w wielką dziurę w szybie.
-Chłopaki, żyjecie?- spytałam pewnie, aczkolwiek środku byłam cała roztrzęsiona.
-Ja chyba- powiedział Steven, łapiąc się za swój rudy łeb, by sprawdzić, że jest na swoim miejscu.
-Kurwa, na piechotę będzie trzeba wracać!- zawołał wkurzony Mike, dając znak, że wszystko z nim w porządku. Znaczy, z nim nigdy nie jest w porządku, ale patrząc na jego normę.
-Zjebane- skwitowałam i otworzyłam delikatnie drzwi samochodu, po czym moi przyjaciele zrobili to samo. Gdy wyszliśmy z auta, ujrzeliśmy wokół siebie tłum gapiów, którzy szeptali między sobą. Wszyscy patrzyli się dziwnie na nas, zresztą, jak mogłoby być inaczej. Oczywiście nikt do nas nie podszedł, tylko stali i patrzyli. Nagle Mike wyskoczył przed nas i stanął w rozkroku z rozłożonymi rękami i krzyknął: "My żyjemy! Szatan nas ochronił!", po czym rzucił do nas krótkie "chodźcie" i przedzierając się przez zdziwione tłumy, dotarliśmy pod samą szkołę. Przy wejściu zauważyłam dobrze znane, białe, długie włosy, które należeć mogły tylko do jednej osoby.
-Hej Roza- powiedziałam do postaci, podchodząc trochę bliżej niej. Dziewczyna w odpowiedzi szybko się obróciła twarzą w moją stronę i przytuliła mnie po przyjacielsku, wydobywając z siebie głośny pisk, wywołujący krwotok uszów, zapewne wyrażający radość.
-Cześć Julie! Hej Mike, Steven!- zawołała i również przytuliła chłopaków.
-Siemka Rozalia!- zawołali obaj na raz (kurwa, jaka telepatia!).
-Chodźcie na salę!- zarządziła i w czwórkę zmierzaliśmy na salę gimnastyczną, gdzie miało odbyć się oficjalne rozpoczęcie męczarni. Zajęliśmy miejsca na tyłach, lecz na tyle blisko, by wszystko widzieć. Rozejrzałam się po niemałym pomieszczeniu, które już niemal pękało w szwach. Cała sala huczała od rozmów uczniów, zarówno bardzo wesołych, jak i tych mniej. Nagle zapadła głucha cisza, gdyż przed mównicą pojawiła się kobieta w podeszłym już wieku. Posiwiałe włosy miała spięte w idealnego koka, który nie miał prawa rozwalić się, a którekolwiek pasmo włosów nie mogło przysłonić ciemnych oczu, które i tak obserwowały wszystkich znad okularów.
-To już wiem, kto pracował nad wyglądem szkoły- mruknęłam pod nosem, zauważając strój kobiety, który składał się z różowego żakietu z fioletową koronką. Spódnica, która była w tym samym kolorze, sięgała do kolan i była lekko opięta, ale i tak za ścisła na wiek kobiety.
-Witajcie uczniowie Liceum Słodki Amoris- rozległ się głos staruszki, niesiony przez głośniki.- Jestem dyrektor Shermansky i mam zaszczyt powitać was jako pierwsza w naszym cudnym liceum- zaczęła typową, nudną gadaninę.- Zacznijmy od tego, że musicie poznać zasady, które obowiązują w naszej szkole. Po pierwsze, wszelkie używki na terenie szkoły są zabronione. Po drugie, wszyscy zachowują się kulturalnie w stosunku do nauczycieli i rówieśników- oparłam głowę na dłoni, szeroko ziewając, gdyż strasznie mnie to przynudzało. Aż wreszcie wyłączyłam się i zamiast słuchać najważniejszej osoby w szkole, myślałam, jak wygląda gówno węża. Ale chyba to są takie bobki, jak u królika...
-Julka, ty w ogóle tego słuchasz?!- głośny krzyk i trącenie łokciem w mój brzuch zdołało przywołać mnie to rzeczywistości.
Spojrzałam wściekła na osobnika, który śmiał tykać mnie i przerywać w moich jakże zajebistych rozmyślaniach. Gdybym mogła zabijać wzrokiem, owy osobnik byłby martwy. I nie tylko on, ale nie będę wymieniać teraz całej listy ludzi, którzy zasługiwali (według mnie) na śmierć.
-Nie- odpowiedziałam krótko i ponownie oddałam się rozmyślaniom, które ni chuj były mi potrzebne. Ale cóż zrobić, to najlepsze, co mogłam robić w tej chwili.
-Tyle miałam Wam do powiedzenia- te słowa wpadły jednym uchem do głowy, ale zaraz wyleciały drugim.
Uniosłam oczu ku niebu, tak bardzo chcąc, by ta męczarnia się skończyła... Chwila, wróć! To koniec?!
-Teraz oddalicie się do swoich sal, gdzie poznacie wychowawców i resztę klasy- dokończyła staruszka, budząc w moim sercu wielką radość.
Wszyscy zerwali się na równe nogi i szybko skierowali się ku wyjściu. Ja i moi przyjaciele uczyniliśmy tak samo, a że byliśmy najbliżej drzwi, nie musieliśmy przepychać się przez tłum młodzieży. Spokojnym krokiem zmierzaliśmy do naszej nowej klasy, która miała dość... hm? Ciekawy? Tak, ciekawy numer, którym było 69. Ustawiliśmy się pierwsi i nie pozostało nam nic innego, jak czekać na rówieśników i nauczyciela, bądź nauczycielkę, tego jeszcze nie wiem. Ale nie długo poznam tę jakże ważną odpowiedź....
Po chwili nie byliśmy już sami: wszyscy stali i przepychali się, by być jak najbliżej drzwi i zająć najodpowiedniejsze dla nich miejsce. My grzecznie odsunęliśmy się na bok, nie chcieliśmy stać w tym rozbestwionym tłumie. Niedługo też przyszedł nauczyciel i wpuścił nas do sali. Wszyscy niemal wbiegli do sali i rzucili się ku krzesłom, które staną się moją męczarnią.
Wraz z chłopakami i Rozalią ponownie zajęliśmy miejsca na końcu, nie była nam potrzebna główna rola. Znudzonym wzrokiem zaczęłam patrzyć się na nauczyciela, który był w średnim wieku. Miał ciemnobrązowe, niemal czarne włosy i szare oczy, przysłonięte okrągłymi okularami. Ubrany był w białą koszulę z kołnierzykiem, na którą zarzucono ciemnoniebieski sweter. i czarne, bliżej niezidentyfikowane spodnie.
-Witajcie moi drodzy!- zaczął pogodnie, uśmiechając się jak głupi do sera.- Jestem pan Farazowski i jestem waszym nowym wychowawcą. Po za tym uczę historii, więc będziemy spotkać się parę razy w tygodniu- przedstawił się tak, jak na nauczyciela przystało.- Dzisiaj moim zadaniem będzie podanie Wam planu lekcji i krótkie wprowadzenie was w rytm szkolny- powiedział, biorąc z biurka stos papierów, które niemal od razu wypadły mu z rąk, na co przez klasę przeszły ciche chichoty. Parę osób z pierwszych rzędów pomogło je pozbierać, dzięki czemu praca poszła o wiele szybciej.- Więc dobrze, rozdam wam teraz plan lekcji- powiedział i podszedł do pierwszej ławki, podając każdemu po karteczce. I tak okrążył całą klasę, co szło dość powolnie, gdyż nauczyciel był widoczną niezdarą.- Skoro wszyscy mają już plany, teraz opowiem wam co nieco o naszej szkole- powiedział spokojnie i stanął na baczność, zaczynając długi, mozolny wykład, którego nawet nie próbowałam słuchać, gdyż wiedziałam, że to i tak jest bez sensu. Nawet gdybym chciała, to i tak nie dałabym rady. Można powiedzieć, że jestem uczulona na zbędne pierdolenie i nudne gadanie. A i nie tylko na to: sztywniactwo, sztuczność, zawiść - przez takie rzeczy krew mi się w żyłam gotuje. Mam ochotę wtedy przywalić wkurzającej osobie, by nigdy więcej nie otwierała swej irytującej jadaczki.
-Więc i oto historia naszej szkoły!- zakończył wykład mężczyzna, który cały czas był podekscytowany rozpoczęciem roku.- Teraz możecie iść już do domów. Jutro będą miłe lekcje, głównie byście się zapoznali w praktyce z naszym systemem i z resztą klasy- powiedział, otwierając drzwi od klasy.
-Nareszcie- mruknęłam, podnosząc swe obolałe od twardych krzeseł, cztery litery i ruszyłam do wyjścia. Nawet nie przyjrzałam się klasie, jakoś niezbyt mnie wszyscy interesowali. I tak jutro będzie zapoznanie, więc niby po co miałabym się dzisiaj nimi przejmować? I tak będę musiała z nimi spędzić te parę godzin dziennie, przez niecałe trzy lata. I pewnie będę miała dość...
Będąc już przy wyjściu ze szkoły, zorientowałam się, że nie ma przy mnie moich przyjaciół. Przystanęłam i zaczęłam się nerwowo rozglądać. Jakoś nie byłam chętna, by wracać na piechotę w samotności. Jasne, czasem fajnie wyjść samemu, ale akurat dzisiaj nie. Stałam więc sama, jak ten słup i czekałam, aż nasze zguby łaskawie się odnajdą. Ale pierwsze odnalazło mnie moje szczęście, a raczej jego brak. Czemu tak sądzę? Powodów jest wiele. Ale największy wpływ na moje zdanie miało to, że drzwi, koło których stałam, otworzyły się nagle i uderzyły mnie prosto w twarz, przez co zdezorientowana upadłam.
-O Boże, bardzo przepraszam- usłyszałam nieznany mi, męski głos.- Nic ci się nie stało?- spytał, a w jego głosie słychać było troskę.
-Nie, wszystko w porzo- odparła, rozmasowując obolałe skronie. Zmusiłam się do sadu i otworzyłam oczy, choć rozmaz był lekko rozmazany. Mimo to, ujrzałam blondyna z złotymi oczami. Miał na sobie białą koszulę z niebieskim kołnierzykiem i krawatem, na co zarzucił szarą marynarkę, z którą dobrze skomponowały się szare, jeansowe spodnie.- Przyzwyczajona jestem do różnych wypadków- zaśmiałam się, chcąc rozluźnić atmosferę.
-Na pewno?- spytał, bacznie mi się przyglądając.- A tak w ogóle jestem Nataniel- przedstawił się i pomógł mi wstać.- Nigdy cię tu nie widziałem. Pewnie pierwszoroczna?- spytał, siląc się na przesadnie miły głos.
-A tak, Julka jestem- powiedziałam, uśmiechając się szeroko.- Ale jak wolisz, to możesz mówić Julie.
-No to witaj w liceum, Julie- uśmiechnął się delikatnie.- Julka to chyba z innego języka?- spytał, nie przestając przypatrywać mi się.
-A tak, w połowie jestem Polką- powiedziałam, dumna ze swojego pochodzenia.- Ale od 3 roku życia mieszkam tutaj.
-Całkiem długo- zaśmiał się, choć ja nie widziałam w tym nic zabawnego.
-Taa- mruknęłam, a w tej chwili rozległ się głośny krzyk.
-Nataniel!- usłyszałam piskliwy głos, który strasznie mnie zirytował.
Odwróciłam się w stronę źródła dźwięku. I wiecie, kogo zobaczyłam? Tą pustą blondynę, która woziła się kabrioletem, a ja jej pokazałam środkowy palec.
-O, to ty- mruknęła niezadowolona na mój widok.
-Też się nie cieszę, że cię widzę- powiedziałam, uśmiechając się złośliwie,
-Nataniel, to ta zdzira, co mnie obraziła podczas jazdy!- zawołała, zwracając się do blondyna. Chłopak otworzył usta z zamiarem odpowiedzi, ale nie dane mu było nic powiedzieć.
-Ja zdzirą?!- zawołałam wkurzona.- Wiesz co? Spieprzaj dziwko- wysyczałam przez zaciśnięte zęby i szybko wyszłam na dwór, gdzie miałam zamiar poczekać na przyjaciół w spokoju.
Wkurzona spotkaniem tej tępej suki, usiadłam pod drzewem i wyciągnęłam paczkę papierosów, wraz z zapalniczką i po chwili wciągałam dym nikotynowy do płuc.
Po chwili dołączyli do mnie przyjaciele i razem mogliśmy powracać do domu, gdzie zapewne będziemy pić. Ale nawet to nie dało mi powodu do radości. Myśl, że ta suka jest ze mną w klasie, skutecznie obrzydzała mi życie. Szłam przez jakiś czas w ciszy, tak samo jak chłopaki, ale nie mogło trwać to zbyt długo. Po chwili wszyscy śmialiśmy się głośno, zapominając o torturach, jakie przed chwilą przeżywaliśmy. Nawet wkurwienie spowodowane blondyną, zniknęło w odmętach pamięci. Zapewne powrócą, gdy będę musiała się z nią spotkać, choćby na korytarzu, ale to nie jest teraz takie ważne. Teraz chciałam się po prostu wyluzować, odpocząć od pierdolenia farmazonów i oddać się w pełni ulubionej czynności, jaką było picie alkoholu z przyjaciółmi i muzyką w tle. Nie było nic, czego bym bardziej pragnęła w tej chwili. No, może śmierć wrogów lub własny harley, lub spotkanie z Hendrixem, lub... Dobra, koniec. Z tych realnych rzeczy chciałam najbardziej się nachlać i koniec niepotrzebnej dyskusji w mojej głowie...

    -Daleko jeszcze?- jęknął zrezygnowany Mike, któremu nogi odmawiały już posłuszeństwa.
Przeszliśmy niewiele, a on już musi marudzić. No nic to, trzeba wziąć jakoś go zmotywować. Co akurat w tym przypadku nie było łatwe, ale jak mus, to mus.
-Chodź no!- popędziłam chłopaka tonem, który nie znosił sprzeciwu.- Szybciej się whisky napijemy!- tak, to właśnie ta motywacja, która najbardziej na nasz wszystkich działa.
-No dobra- westchnął ciężko i podniósł swoje cztery litery. Powoli wlókł się za mną, więc postanowiłam trochę zwolnić tempa, by ci tutaj nie narzekali tak. Odwróciłam się w pewnej chwili, by zobaczyć, czy oni na pewno idą, nie przestając poruszać się w kierunku domu. Ale, że dzisiejszy dzień okazał się dla mnie bardzo pechowy, musiało się coś jeszcze stać. Tyłem głowy uderzyłam mocno o latarnię i upadłam z hukiem. Przymknęłam oczy i jęknęłam z bólu, co nie często mi się zdarza. Ale dzisiaj pobiłam sama siebie. Samochód, drzwi, a teraz jeszcze latarnia! Dziwnym trafem wszystkie siły odeszły, leżałam tak na tych chodniku. Usłyszałam jeszcze krzyki przyjaciół, ale były one oddalone, tak jakby zza mgły. Zacisnęłam mocniej powieki, gdyż ból nadal był silny, a nawet nasilał się z minuty na minutę. Rozchodził się po moim całym ciele w postaci dreszczu. Zacisnęłam szczękę, by przypadkowy jęk nie wydobył się z moich ust. Nie mogłam przecież pokazać, że jestem taka słaba....

____________

O to i koniec rozdziału 3! Długo musieliście na niego czekać, więc bardzo przepraszam, miałam takie.. Załamanie wiary. No nie ważne, to wszystko minęło. Wiem, że rozdział nie jest zbyt długi. Więc tym bardziej przepraszam. Pewnie też są błędy, za co też muszę Was przeprosić. Obiecuję, że teraz się poprawię. Dziękuję za przeczytanie i do zobaczenia w następnym! (mam nadzieję..)

P.S. Mam dwa pomysły na ciąg dalszy, nie jest to takie ważne, ale nie mogę się zdecydować. Dlatego pomyślałam, że spytam Was o zdanie. Jak wolisz, czy Kastiel powinien być z Julką w klasie, czy jednak nie? Nie zdradzę Wam, jak bym to zrobiła, więc pozostaje mi czekać na Wasze odpowiedzi!

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Rozdział 2

  Kurwa, moja głowa!- tak, to właśnie moja pierwsza myśl dzisiaj. Myślałam, że po prostu pęknie, a na ściany poleci szkarłatna ciecz wraz z milionem małych flaczków, przy okazji brudząc mych przyjaciół. Niby fajny widok, ale nie jeśli sam jesteś ofiarą. Próbowałam podnieść te ciężkie, zawzięte chujki, znaczy się powieki, lecz każdy wysiłek szedł na marne i powodował jeszcze większy ból. I to właśnie była ciemna strona upijania się: kac, pierdolony morderca, co nie ma serca, bo je sobie wykroił i pożarł, bo całe jedzenie z jego żołądka wylądowało w kibelku. Choć jak dla mnie kac jest karą za przerwę w piciu. Jak widać są różne teorie, każdy ma swoją. Ale nie widać, bo nadal miałam zamknięte oczy, których nawet nie chciało mi się otwierać. Lecz nagły uścisk w żołądku zmusił mnie do tego. Światło słoneczne skutecznie wypalało mi spojówki, jakbym już wystarczająco nie cierpiała. No cóż, życie jest brutalne... A zwłaszcza, gdy chce ci się rzygać, jak mi teraz. Dlatego pobiegłam do najlepszego przyjaciela w niedzielne poranki, wpierw odsuwając Mike'a od drzwi łazienki. Zwracając wszystko co zjadłam, a nie było tego dużo, stwierdziłam, że musieliśmy naprawdę dużo wypić, gdyż nie mam takiego kaca po jednej butelce. Musiało to być parę skrzynek... I czasu też musiało dużo minąć. Zaczęliśmy pić wczoraj około 13 w sobotę, a teraz jest po 12 w niedzielę. Wstając z klęczek, wytarłam usta zewnętrzną częścią dłoni i podeszłam do zlewu. Puściłam zimną wodę i przemyłam sobie nią twarz, gdyż podobno to pomaga. Aczkolwiek nie wierzyłam w to. Nagle do pomieszczenia wpadł Steve i powtórzył moją czynność. Wstał i swój nieco zmęczony wzrok przeniósł na mnie.
-Też masz kaca?- spytał, jakby nie spodziewał się odpowiedzi.
-Jasne- mruknęłam, gdyż każdy, nawet najmniejszy dźwięk wywoływał kolejną falę bólu.- Idę poszukać kiszonej kapusty- powiedziałam zaspana i udałam się do kuchni, a chłopak za mną.
-A po co?- zapytał, drapiąc się po rudej łepetynie.
-Nakarmię nią gołębie- zaśmiałam się.- Nie no, sok z kapusty pomaga zwalczyć kaca- wyjaśniłam.
-Aaa, słyszałem o tym- odparł ledwo słyszalnie.
Patrząc do lodówki, pozbyłam się resztek nadziei. No tak, po co nam była wcześniej kapusta? Ale w tej chwili do pomieszczenia powolnym krokiem, obijając się o wszystkie meble wszedł zaspany Mike z włosami poczochranymi na wszystkie strony świata. Miał ledwo otwarte oczy, zaklejone jeszcze ropą senną. Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenia z Roxx'em.
-Hej Mike- zaczął przesadnie słodkim głosem, przeciągając każdą literę Rudy.
-O nie, ty czegoś chcesz- przejrzał nasze zamiary nowo przybyły.
-Słuchaj, poszedłbyś do sklepu po sok z kiszonej kapusty?- dokończyłam, nie zważając na słowa chłopaka.
A ten w odpowiedzi otworzył szerzej oczy i spojrzał na nas jak na ostatnich idiotów. Po chwili westchnął ciężko, a my posłaliśmy mu aż zbyt szerokie uśmiechy.
-A gdzie ją znajdę?- spytał zrezygnowany, gdyż wiedział, że opór tylko pogorszy jego sytuację.

   -Ja pierdolę, ale to nie dobre!- zawołał Mike z grymasem, przez co moje uszy i głowa krwawiły.
-Zamknij się- warknęłam, trzymając się za bolącą skroń.- Przynajmniej pomaga.
-Ech, mam nadzieję- westchnął i dopił resztkę soku.
-Przydałoby się coś kupić do szkoły, nie?- zauważył Steve, chcąc mnie chyba po prostu wkurwić.
-Musisz mi mówić o tym różowym gównie!- zawołałam, wywołując kolejną falę bólu.
-No przepraszam, ale taka prawda- odpowiedział i wypił naraz całą szklankę lekarstwa na kaca.
-Smutne, ale prawdziwe- mruknęłam niezadowolona.


     Powolnym krokiem podążałam za zadowolonymi chłopakami, którzy nieśli pełne zakupów torebki.
Często zastanawiało mnie to, że oni dużo rzeczy robili razem: zakupy, sprzątanie, a nawet czasem obiady. I w tej właśnie chwili przystanęłam, zastanawiając się poważnie nad jedną rzeczą, podejrzliwie mierząc tę dwójkę wzrokiem. A oni, nieświadomi niczego, szli, wesoło rozmawiając, gdyż kac nam jakimś cudem kompletnie minął. Zastanawia Was, nad czym ja myślę? Szybko odpowiadam: czy ta dwójka nie jest może parą homoseksualistów. Jednak szybko pozbyłam się tych niedorzecznych myśli. Przecież byłam ich najlepszą przyjaciółką, znałam chłopaków od, można by rzec, piaskownicy! Powiedzieliby mi, prawda? No prawda czy nie?
-O, tutaj są białe koszule na rozpoczęcie roku!- zawołał uradowany Mike, po czym złapał za rękaw Steva i zaciągnął go do kolejnego sklepu.
Mrucząc różne przekleństwa pod nosem, leniwie powlokłam się za nimi. Nie lubiłam chodzić po sklepach, ale ci dwaj siłą mnie niestety zaciągnęli, co naprawdę mi się nie podobało. Tak czy siak, weszliśmy do kolejnego butiku, który już przyprawiał mnie o mdłości. Swoją drogą, to dziwne, że nawet w niedziele takie sklepiki są otwarte, no nie?
Jasnożółte ściany pokryte były wieloma wieszakami. W lewym kącie stały trzy przymierzalnie, a w prawym ciemnozielone biurko, za którym stał wysoki chłopak z czarnymi, roztrzepanymi włosami, sięgające niemal ramion. Ubrany był w granatową marynarkę, spod której wystawała biała koszula, a na szyi zawiązaną miał blado fioletową apaszkę. Chłopak miał niewiele ponad 20 lat. Rozmawiał on z dziewczyną, która wyglądała, jakby była w naszym wieku. Miała ona długie, białe włosy sięgające pasa i złote, duże oczy. Ubrana w białą, zwiewną sukienkę do połowy uda i długie kozaki, była niesłychanej urody... Ale nie jestem homo! Nie myśleć sobie!
Chłopak najwyraźniej nas zauważył, bo przestał rozmawiać z partnerką i podszedł do nas.
-Dzień dobry, w czym mogę pomóc?- spytał z uśmiechem.
-Dzień dobry, my szukamy odpowiednich ubrań na rozpoczęcie roku, bo z starych wyrośliśmy- powiedział rozentuzjazmowany Steve.
-Takie rzeczy wiszą przy przymierzalniach- powiedział i wskazał ręką w kierunku stojaków, gdzie rzeczywiście było dużo białych koszul.
-Fantastycznie!- zawołali moi przyjaciele jednocześnie.- Choć Julka!- pociągnęli mnie za rękaw mojej ukochanej, skórzanej kurteczki, przez co omal nie upadłam.
Na szczęście zachowałam równowagę i bardzo niechętnie poczłapałam za podekscytowanymi chłopakami, którzy już mieli pierdyliard koszulek w rękach, które i tak według mojej opinii były takie same. Stwierdzając, że za nim zdecydują się na jedną miną całe wieki, usiadłam na sofie stojącej w kącie. Tupałam nogą przyodzianą w brudnego glana. W końcu zniszczone glany to szczęśliwe glany... Gorzej nimi oberwać w twarz!
-Hej- usłyszałam wesoły, dziewczęcy głos.
Podniosłam głowę i ujrzałam dziewczynę, która jeszcze przed chwilą rozmawiała z sprzedawcą.
-Cześć- odparłam, unosząc ledwo widocznie lewy kącik ust do góry.
-Rozalia jestem- powiedziała i podała mi rękę.- Ale mów mi Roza
-Julka, miło poznać- uścisnęłam dłoń dziewczyny, siląc się na resztki kultury.
-Julka? Dziwne imię, ale ładne- odarła, zajmując miejsce koło mnie.
-Taa, moja matka była z innego kraju. To zdrobnienie od Julia, a po angielsku to Julie- opowiedziałam dziewczynie, która próbowała być przyjazna, co mnie jednak trochę zdziwiło.
-O, jak w tej powieści! To który z tych chłopaków to twój Romeo?- spytała z dziwnymi iskierkami w oczach.
-Żaden. Nie jestem kochliwa- prychnęłam.
-Na każdego przyjdzie pora- zaśmiała się, a ja spojrzałam na nią jak na przybysza z innej planety.- Życie to jedna, wielka, miłosna podróż- westchnęła rozmarzona.
-No cóż, każdy ma swoje zdanie- nie, nie zamierzałam się kłócić.- Ja tam nie wierzę w miłość- a może jednak?
-E tam, miłość istnieje!- zawołała zdziwiona.- Przecież rodzice nas kochają!
-Nie mam rodziców. Znaczy, mam ojca, ale on często wyjeżdża, a zawsze kiedy jest, mówi że mnie nienawidzi- szepnęłam, nie wiedząc czemu dziele się z nią moim życiem.- I dobrze mi z tym.
-Przykro mi- na twarzy białowłosej pojawiło się niepotrzebne zmieszanie.
-A mi nie- zaśmiałam się.- Dlaczego do mnie podeszłaś?- spytałam bezpośrednio, będąc szczerze zdziwiona zachowaniem Rozy.
-Wydajesz mi się być fajną i ciekawą dziewczyną- powiedziała, uśmiechając się szczerze.- Chcę się zaprzyjaźnić!
Uśmiechnęłam się pod nosem. To była pierwsza dziewczyna, która nie patrzyła na mnie z nienawiścią i zainteresowała się moją osobą.
-Dzięki- powiedziałam cicho.- Chętnie się zaprzyjaźnię.
-Julka, w której lepiej?- dobiegł mnie głos Mike.
Na siłę podniosłam wzrok w stronę chłopaka, który trzymał dwie koszule, po jednej w ręce. Najpierw jedną przyłożył do ciała, potem drugą. Miałam rzucić krótkie "bez różnicy", ale moja nowa koleżanka mnie uprzedziła.
-W tej drugiej będzie ci lepiej. Bardziej będzie pasować do twarzy- stwierdziła, niczym profesjonalistka.- Idź lepiej ją przymierz, to sam się przekonasz- doradziła.
-Dzięki- chłopak oddalił się do przymierzalni, która i tak była blisko niego.
-Nie za często można zobaczyć chłopaków tak zaangażowanych w zakupy- Rozalia była pod wrażeniem.- Fajnie masz- uśmiechnęła się rozentuzjazmowana.
-Nie lubię zakupów- oświadczyłam.- Wolę posiedzieć w domu.
-Ja je uwielbiam!- stwierdziła, na co ja niezauważalnie się skrzywiłam.- A masz już strój na rozpoczęcie roku?- spytała.
-Pewnie założę to co zwykle- powiedziałam obojętnie.
-Czyli co?- dociekała dziewczyna.
-Zwykłą białą koszulę i czarne, skórzane spodnie- odparłam.
-A nie lepiej sukienkę lub spódniczkę?- spytała, lekko zawiedziona.
-Chyba jesteśmy kompletnie różne- zaśmiałam się, ale widząc jej nieszczęśliwą minę, dodałam:
-Ale przeciwieństwa się przyciągają- posyłając jej szczery uśmiech.
-Dokładnie!- zawołała, swoim lekko piskliwym głosem i mnie przytuliła.
Czułam lekki dyskomfort, ale gdzieś w głębi poczułam ciepło, którego tak dawno nie zaznałam. Ledwo przypomniałam sobie ostatnią taką sytuację, która miała miejsce lata świetlne temu.
Akurat z przymierzalni powrócił Velor z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Dzięki, miałaś rację!- zawołał do Rozalii.- Ty to masz wyczucie!
-Nie ma za co- uśmiechnęła się.- A tak właściwie, jestem Rozalia.
-Mike, a ten rudy to Steve- wskazał głową na chłopaka stojącego nadal przy wieszakach.- Julkę to już pewnie poznałaś, nie?- zaśmiał się.
-Tak, fajnie nam się gada- powiedziała zadowolona.
-Rudy łbie, ile jeszcze?!- zawołałam do Roxxa, chcąc wiedzieć, ile mam jeszcze czasu.
-Nie wiem!- odpowiedział zakłopotany.
-Roza, mogłabyś mu pomóc?- spytałam nieśmiało.- Bo nigdy się nie zdecyduje.
-Z wielką chęcią!- zawołała i podbiegła do chłopaka.
-Ty wreszcie znalazłaś przyjaciółkę?- zdziwił się Mike, zajmując miejsce białowłosej.
-Można tak powiedzieć- zaśmiałam się.- To w sumie ona mnie znalazła.
-To dobrze- uśmiechnął się.- Wydaje się być miła.
-Dziękuję, Rozalia- koło nas przeszedł Steve i szybko zniknął za drzwiami przymierzalni.
-Ty tu pracujesz?- spytałam, mając lekki podziw w głosie, że tak szybko doradziła chłopakowi.
-Nie, ale to jest sklep mojego chłopaka i często tu przebywam- odpowiedziała.
-A twój chłopak to ten z czarnymi włosami?- zainteresował się Velor.
-Tak, nazywa się Leo- powiedziała rozanielona na myśl o swoim wybranku.- A gdzie idziecie do szkoły?- spytała, wracając na ziemię.
-Do Liceum Słodki Amoris- ta nazwa ledwo przeszła przez moje gardło.- A konkretnie do pierwszej D.
-CO?! Ja też!- pisnęła i zaczęła skakać z radości.- Czyli jeszcze się zobaczymy!- powiedziała, uspokajając się.
-Na to wygląda- zaśmiałam się.
-Taaa dam!- zawołał Rudzielec, pokazując swoją osobę w koszuli.- Chyba jest dobrze?
-Idealnie- uśmiechnęła się dziewczyna.
-Lepiej niż na co dzień- zażartował Mike.
A ja się nic nie odezwałam. Nie nienawidziłam koloru białego, prawie tak, jak różowego. Dla mnie był zbyt jasny i widać na nim wszystkie plamy, odbarwienia... I jest kompletnym przeciwieństwem czerni, która dominowała w mojej szafie.
-A ty, Julka? Co myślisz?- Steven spojrzał na mnie tym przenikliwym spojrzeniem.
-Ona nic nie powie, bo nielubi bieli, bo nie jest czernią- zaśmiał się ciemny blondyn.
-No taaa!- Rudy walnął się w czoło z otwartej ręki.
-Jak wy mnie dobrze znacie!- wreszcie się odezwałam i poczochrałam bliżej stojącego Mike po włosach.
I co z tego, że był wyższy? I tak dałam sobie radę, a wszyscy wokół, łącznie ze mną, zaczęli się śmiać. Można by rzec, że atmosfera była bardzo przyjemna i przyjazna. Mimo, że białowłosa wyraźnie się od nas różniła, to chyba nas zaakceptowała i próbowała się z nami zakolegować, co o dziwo wcale nam nie przeszkadzało, jak w większości dziewczyn. Ogółem nie byliśmy zamknięci na nowe znajomości, ale jak jakaś dziwka mówi ci, co masz robić, a czego nie, to jest normalne, że nie chcesz być w jej pobliżu, a zwłaszcza się z nią przyjaźnić. No, chyba, że ktoś chce, bym jej wpierdoliła, a tego raczej nie oczekują moi przyjaciele....
-Z czego się śmiejecie?- spytał nieśmiało Leo, który właśnie pojawił się wśród nas.
-Z niczego- powiedział Steve i Mike razem.
-Tak jakoś- teraz to ja i Roza.
-Leo, będziemy razem chodzić do klasy!- zawołała białowłosa jak najgłośniej, zapewne chcąc ogłosić to całemu światu.
-To fajnie- powiedział, uśmiechając się ciepło.- A tak w ogóle, miło mi poznać.
-Nam również!- kurde, znowu gadamy chórem.
A skoro nie było klientów, to zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, iż dobrze się dogadujemy. Stwierdziłam, że nawet dobrze zrobiłam, wychodząc z domu na te pełne słońce, którego nie trawiłam. Gdyby się tak zastanowić, nie lubiłam wielu rzeczy, w większości tych, za którymi zwykłe nastolatki po prostu szalały. No cóż, ja nie jestem zwykła i normalna... I wiele osób może to z czystym sumieniem potwierdzić.
-Chyba czas na nas- mruknął Steve.- Musimy jeszcze znaleźć piórniki, może plecaki, bo jakimś cudem udało się nam wyciągnąć Julkę, co jest prawdziwym cudem- zaśmiał się.
-A możemy iść z wami?- spytała nastolatka, której na myśl o zakupach w oczach pojawiały się iskierki radości.
-Jasne- powiedziałam za wszystkich.- A za ile moglibyście?
-Za 10 minut zamykam sklep- powiedział czarnowłosy.
-No to sobie grzecznie poczekamy- powiedział Steve, poprawiając się na kanapie, gdzie musiało zmieścić się 5 osób, a przeznaczona była jedynie dla dwóch.

10 minut później

-To idziemy!- zawołała szczęśliwa złotooka i wysuwając się przed szereg, zaczęła iść w tylko sobie znanym kierunku, a że w kwestii zakupów postanowiliśmy jej zaufać, to grzecznie za nią podążaliśmy.
Chociaż miałam wielką nadzieję, że będzie to koniec zakupów na dzisiaj. Może chociaż sklepy będą już zamknięte? Ale to byłoby jeszcze gorzej, bo wtedy szłabym w ten upał na darmo, co jest dla mnie myślą wręcz przerażającą. I tak zapewne nic nie kupię, ale przynajmniej popatrzę sobie na wygłupy idiotów i jeszcze trochę poznam nowych znajomych, w tym dziewczynę, z którą będę chodzić do klasy, więc wszystko wychodzi na plus. Mały ale jednak. Wielkość tu nie gra żadnego znaczenia (bez skojarzeń proszę!).
-A może po zakupach pójdziemy na lody- zaproponowała Roza, a ja już widziałam wymowne spojrzenia moich przyjaciół, na co dostali ode mnie w głowę.
-Czemu ty ich bijesz?- spytała dziewczyna, tłumiąc śmiech.
-Za ich skojarzenia- powiedziałam tonem, oznaczającym, że to jest dla mnie w zupełności normalne.
No bo było, skoro znałam ich od tylu lat i na ogół przyjaźniłam się z chłopakami w różnym wieku. Do tego miałam ojca dziwkarza, toteż normalnym było, że takie zachowanie nie robiły na mnie wrażenia i po prostu do nich przywykłam. Taa, moje życie nie jest normalne, ale cóż.... Miejscami nawet mi się podoba.
-Oj chłopaki- westchnęła z udawanym bólem.
Czy nie dziwi Was to, że znając dziewczynę około godziny, już się dobrze z nią dogadujemy. 
Bo jak dla mnie jest to duży szok, który równie szybko przyswoiliśmy.
-Ale na te lody chętnie pójdziemy- zadeklarował Roxx, bez robienia głupich min i znaczących spojrzeń.
-No to gites!- zawołałam i bez dalszych narzekań, ruszyłam zdecydowanie szybszym krokiem przed siebie.


    Tak, tego mi było trzeba- pomyślałam, przeciągając się na ławce, która na całe szczęście stała w jakże kojącym w ten upalny dzień, cieniu. I zbiegiem okoliczności było również to, iż naprzeciw nas był sklep muzyczny, a na wystawie stała dokładna replika gitary mego boga: Jimiego Hendrixa*. Niby wolałam inne firmy, ale posiadając tak szczegółowo podobną do mistrza gitary to musi być cudowne uczucie. Chciałabym być tym szczęśliwcem, którą ową nabędzie, lecz biednemu wiatr w oczy i kij w dupę, albowiem nigdy nie będzie mnie na nią stać. Ech, przynajmniej jak jej już nie będzie, to w spokoju kupię instrument, którego bardziej potrzebuję, a mianowicie gitarę basową lub akustyczną, jeszcze nie zdecydowałam. Sklepy muzyczne stanowią wyjątek wszystkich sklepów, gdyż wręcz uwielbiałam chodzić do nich i mogłabym siedzieć tak i marzyć całymi godzinami... A wracając do gitary Hendrixa, przynajmniej mam miniaturkę takiej jako breloczek do plecaka. Cóż, muszę się tym zadowolić...
-Aha, Julka jest w innym świecie- dobiegał mnie głos Mike, ale i tak nie mogłam oderwać wzroku od gitary.
-Czemu?- spytała Rozalia.
-Gitara... Hendrix- wybełkotałam, nadal będąc w transie.
-I wszystko jasne!- zawołał Steve, jednak nie zwracałam na nich uwagi.
Dopiero na ziemię przywróciło mnie uczucie spływania zimnej, gęstej cieczy po mojej ręce, co oznaczało, że mój lód zaczął się roztapiać. Szybko zlizałam ją, po czym zajęłam się konsumpcją pysznego deseru idealnego na takie ciepłe dni jak dzisiaj. W przeciwieństwie do moich kolegów, delektowałam się smakiem, chcąc jak najdłużej cieszyć się każdą sekundą spędzoną poza domem i z dala od znienawidzonego ojca, o którym nie wiem, dlaczego teraz myślę. Byłam cholerne szczęśliwa, nawet cisza, której nie trawiłam, dawała mi radość. Nawet ptaki wydawały się wesoło śpiewać swoje pieśni ludowe, radując tym głupią populację ludzką.
-Fajnie dzisiaj było- tą ciszę przerwała wiecznie rozgadana Rozalia.- Musimy to kiedyś powtórzyć!
-Nie ma innej opcji!- odpowiedziałam, wyciągając nogi i nie otwierając zamkniętych oczu.- Będą jeszcze okazje, ty się o to nie martw- zapewniłam pewna swego.
-No, ale musimy się zbierać- powiedział zasmucony Leo.
-Jasne, rozumiemy- powiedział spokojnie Rudy.- I tak się niedługo zobaczymy.
Wszyscy wymieniliśmy się numerami i pożegnaliśmy. Nasi nowi znajomi poszli w swoją stronę, a my w swoją. Po drodze nadal rozmawialiśmy, jak cały zresztą dzień. O dziwo nigdy nie brakowało nam tematów, zawsze coś się znalazło. To szło z kosmosu niewidzialnym laserem, który jednak nikomu nie robił krzywdy, czego czasem naprawdę żałuję. Głównie w przypadku dziwek, dresów, policji, nauczycieli i jeszcze dłuuuugo by wymieniać. Teraz tematem były nasze dalsze plany. Nikt z nas nie wiedział, co ma zrobić, a nic nam się nie chciało. Złapał nas leń i najpewniej zostanie z nami na długo, więc wszyscy ostatecznie rozeszli się do swoich domów. Otwierając drzwi od mieszkania, moim celem stało się niewygodny materac, do którego zresztą przywykła. Znając mój upór, cel bez problemu został osiągnięty, więc wygodnie położyłam się na materacu, patrząc nieobecnym wzrokiem na sufit. Zajęłam się rozmyślaniem nad całym sensem życia. Doszłam do wniosku, że ludzie mają, najprościej mówiąc, przejebane. Od dziecka chodzą do szkoły, tak do pełnoletności. Potem z pięćdziesiąt lat bezustannej, ciężkiej harówki, a potem emerytura, na której ledwo wiążesz koniec z końcem, a rypie cię tak w krzyżu, że nawet poruszyć się nie możesz. Czy tak właśnie ma wyglądać moje życie? Czy ja właśnie tego chcę? A odpowiedź brzmi: nie. Nie, nie i jeszcze raz, kurwa, nie! Jak ja coś z tym nie zrobię, to chyba się zajebię! Jeszcze gorzej jest usługiwać własnego ojcu przez całe życie. Jedna strona mówi: "idź stąd w cholerę, nawet jakbyś miała mieszkać na ulicy", ale tego nie chciałam. Pewnie mówicie: "niby taka dumna, a siedzi w tym domu". Tak, siedzę! A to właśnie duma nie pozwala mi stąd odejść. Bo to była ucieczka. Nie zmiana na lepsze, nie rozpoczęcie nowego życia. To ucieczka od problemu, a tak nie mogłam postąpić. Chciałam stanąć z tym twarzą w twarz, walczyć o swoje i po męczącej, wyczerpującej bitwie odnieść spektakularne zwycięstwo. A tym bardziej, że mój ojciec był, jest i zapewne będzie tym....
I tutaj moje rozmyślania zostały brutalnie przerwane przez dźwięk dzwonka do telefonu, który echem rozniósł się po całym, niewielkim mieszkaniu.
-Halo?- odebrałam niechętnie, ale chcąc mieć tą rozmowę z głowy.
-No cześć Julie!- głos Rozalii po drugiej stronie mnie zadziwił. Nie sądziłam, że dziewczyna tak szybko się odezwie.
-Hej Roza- powiedziałam, nadal będąc nieco zdziwiona.
-Słuchaj Julie- dziewczyna wolała zwracać się do mnie amerykańskim imieniem.- Wiem, że dopiero co rozeszłyśmy się, ale moje plany zostały odwołane, więc nie miałabyś ochoty się spotkać?- końcówkę mówiła ze śmiechem, aczkolwiek była to poważna propozycja.
-Jasne, czemu nie!- zawołałam bez zastanowienia.
Umówiłam się z białowłosą w parku, mniej więcej w środkowej części miasta. Niby było to trochę daleko, ale wolałam nie zdradzać dziewczynie mojego miejsca zamieszkanie. Zresztą, kondycję miałam dobrą, więc jeśli pobiegnę, to dotrę w 20 minut. Miałam tylko nadzieję, że nie przeceniam swoich możliwości, bo ludzie, którzy tak robili również byli na mojej czarnej liście.
Nie przebierając się, wyszłam z domu, poprzednio pakując MP3, słuchawki i telefon oraz klucze do plecaka-kostki i zamykając drzwi, Włożyłam słuchawki do uszu, poprzednio odpalając ulubioną muzykę z MP3 i pobiegłam na spotkanie z dziewczyną.
Nie rozumiałam ludzi, którzy mówili, że spodnie ze skóry są niewygodne i w nich człowiek się bardzo poci. One były dla mnie idealne. Czułam się w nich swobodnie, jak w żadnych innych. A do tego one miały swój własny charakter. Prawie nigdy ich nie zmieniam, ewentualnie do snu się przebiorę. Były numerem jeden i nic, ani nikt tego nie zmieni, nawet jakby obiecali mi spotkanie ze Slashem**. Tak było od dawna i na wieki pozostanie. Dziękuję, to koniec w temacie.
Zbliżałam się szybko do miejsca spotkania, znalazłam się już w parku. Umówione byłyśmy przy stawiku, które znalazło się w centrum parku.
Miejsce te było nieprzeciętnego uroku. Trawa była idealnie równo przystrzyżona, a jej soczysty, zielony kolor pięknie komponował się z kwiatami, które porozrzucane były wszędzie, dając piękny efekt. Wokół ławek rosły wysokie, lecz równe żywopłoty, dające rozmawiającym trochę prywatności. W całym parku rosło wiele dużych drzew, najczęściej były to dęby i brzozy. Tam gdzie zmierzałam, był na dodatek mały stawik, jak już zresztą wcześniej wspominałam. Wokół niego rosła w miarę gęsta trzcina, a na tafli czystej wody pływały lilie wodne. Od wody odbijał się widok błękitnego, bezchmurnego nieba. Akurat teraz powiał delikatny podmuch kojąco chłodnego wiatru, przez co obraz lekko rozmazał się, lecz po chwili wrócił do normy. Zewsząd dobiegało radosne świergotanie ptaków, nieraz zakłócone przez spore grupki młodzieży, której jak zwykle w tym miejscu było dużo. Osobiście nie często tu przychodziłam, wiadomo, nie moja dzielnica i klimaty. Ale czasami lubiłam zrobić wyjątek i raz na jakiś czas tu przychodziłam. A wtedy odprężałam się i uspokajałam, mogłam wszystko na spokojnie pomyśleć lub marzyć o wielkiej sławie znanej gwiazdy rocka. Ale zazwyczaj byłam realistką, twardo stąpającą po ziemi, Ale wiadomo, każdy ma takie dni, w które chce po prostu zniknąć i pobyć z jedyną osobą, która jest tak samo inteligentna jak ty sam i zna cię lepiej, niż ktokolwiek inny: z sobą samym. Jednak takowe nie zdarzały się często. Zazwyczaj siedziałam z przyjaciółmi, wkurzając ich do granic możliwości, ale oni do tego przywykli. Poznali mój charakter, znają moje liczne wady i zalety, które mam nadzieję, że jednak posiadam.
-Julie!- z moich rozmyślań ponownie mnie coś wyrwało. Tym razem to był głos Rozalii.- Tutaj!- zawołała, nakierowując mnie na miejsce jej pobytu.
Chwilę się rozglądałam, lecz szybko odnalazłam wzrokiem białowłosą. Wyglądała ona tak jak w sklepie. Szybko do niej podeszłam i usiadłam koło niej na ławce.
-Ładnie tu, nie?- spytała, ze swoim entuzjazmem, który chyba nigdy jej nie opuszczał.
-No, całkiem, całkiem- mruknęłam.- Niezbyt często tu przychodzę.
-Dlaczego?- ta jej ciekawość często mnie trochę denerwowała, ale byłam w stanie jej to wybaczyć.
-Ech, nie moje klimaty- westchnęłam, gdyż nie do końca miałam ochotę jej tego tłumaczyć.- Po za tym, mieszkam dosyć daleko.
-A gdzie?- spytała, z czego nie byłam zachwycona, jednak starałam się nie dać po sobie tego poznać.
-W tak zwanej "ciemnej dzielnicy"- powiedziałam, bo skoro mamy się przyjaźnić, to powinnam być z nią szczera.
-Naprawdę?- w jej głosie było słychać podekscytowanie.- I dajesz sobie tam radę?- na te słowa zareagowałam głośnym śmiechem.
-A co tu nie dawać!- zaśmiałam się.- Tam ludzie nie są źli, po prostu ich rodzice nie mają pieniędzy i tam mieszkają- powiedziałam, ale musiałam się jeszcze chwilę zastanowić nad swoimi słowami. -Ale są inni. Mają swoje zdanie i są mili, pomocni... Tacy zwykli, prości ludzie- powiedziałam z pełnym przekonaniem.
-Niesamowite- mruknęła dziewczyna.- Weźmiesz mnie kiedyś ze sobą?- spytała z proszącą miną pieska.
-Zastanowię się- zaśmiałam się.- Ale najpierw bym musiała cię zapowiedzieć, bo nie zawsze są mili w stosunku do obcych- uśmiechnęłam się na myśl o wszystkich znajomych tam mieszkających.
-Okey, już się nie mogę doczekać!- zawołała, przytulając mnie.
-Roza.... Puść- wybąkałam, gdyż dziewczyna trochę mnie przydusiła.
-Już!- odskoczyła ode mnie.
Dziewczyna według mnie była miła i zabawna. Pewnie nieświadomie poprawiła mi humor, który ostatnio często się wahał. Swoją drogą, nigdy nie miałam takiej koleżanki, jak ona. Nigdy nie wyszłam z żadną dziewczyną, by tak sobie pogadać. To była pierwsza taka sytuacja, aczkolwiek mam nadzieję, że nie ostatnia.
-Julie? Słuchasz mnie?- spytała sztucznie oburzona.
-Ach, przepraszam, zamyśliłam się- posłałam dziewczynie przepraszające spojrzenie.
-Tak jak brat Leo! Może by was zeswatać i chodzilibyśmy na podwójne randki?- zdecydowanie, zbyt się rozmarzyła.
-Nie, no co ty! Ja tak mam tylko raz na jakiś czas!- próbowałam się przed tym bronić.
-Jak chcesz- mruknęła, ale widziałam, że była niezadowolona.
Tylko nie mogłam zmienić zdania w tej sprawie. Ona jest dosyć ważna, sama powinnam o tym rozstrzygać. A moja decyzja w tej sprawie pozostawała niezmienna: miłości nie ma, ona nie istnieje. Róbcie co chcecie, to w końcu moje osobiste zdanie, nie musicie się z nim zgadzać.
Rozmawiałyśmy tak, aż się ściemniło. Nie siedziałyśmy ciągle w jednym miejscu, spacerowałyśmy po całym parku. Wreszcie poczułam, że mam przyjaciółkę, z którą mogę porozmawiać o wszystkim i mieć z nią swoje sekrety. Dziewczyna poszła do domu, tak samo postąpiłam i ja, uśmiechając się pod nosem i czując ciepło w sercu....

Jimi Hendrix- legendarny gitarzysta, uważa się, że jest bogiem gitary. Geniusz instrumentu. Więcej na Wikipedii XD.
Slash- następny geniusz gitary, wielki idol Julki. Informacje na dobrze znanej Wam stronie XD

--------------------

Witajcie moi Czytelnicy! Mam zaszczyt oddać w Wasze ręce nowy rozdział. I to w pierwszy dzień wakacji, z czego jestem wyjątkowo dumna. Jakieś plany? Piszcie śmiało, uwielbiam czytać komentarze ^^. Za błędy w rozdziale przepraszam, nie sprawdzałam, ale na pewno je popoprawiam (kiedyś XD). Tak czy siak, pozdrawiam, życzę udanych wakacji, a studentom łatwego zaliczenia egzaminów na bardzo dobrą ocenę! I mam nadzieję, że do zobaczenia w następnym rozdziale!

niedziela, 19 czerwca 2016

Rozdział 1

-Julka, wstawaj, ty śmierdzący leniu!- nieznośny krzyk mężczyzny tuż nad moim biednym uchem zapewne miał na celu obudzenie mnie.
Ale chuj, bo tak się nie stało.
-Słyszysz, gówniaro?!- następny wrzask, który nic na mnie nie działał. Przyzwyczajona do ciągłych awantur spałam dalej.
-Zaraz- jęknęłam przeciągle, chcąc choć trochę uśmierzyć złość mężczyzny, przekręcając się przy tym na drugi bok.
-Ja ci dam zaraz!- syk mężczyzny nieprzyjemnie ranił moje uszy.- Jeśli nie wstaniesz w tej chwili, to pożałujesz do końca swojego nędznego życia!- mocne szarpnięcie za moje włosy wywołało grymas bólu na mojej jeszcze zaspanej twarzy
Dorosły zerwał ze mnie kołdrę, przez co spadłam z i tak cholernie niewygodnego materaca. Nieprzyjemny chłód wdzierał się do pokoju wraz z promieniami letniego słońca przenikającymi przez grubą warstwę chmur, przez co nie dało się nawet otworzyć oczu, czego oczekiwał ode mnie facet stojący koło mojego bezwładnie leżącego ciała.
-Wstajesz?!- te słowa i ton, jakim były wypowiedziane nie wywoływały u mnie żadnego strachu.
Nigdy nie budziły owego uczucia i budzić nie będą.
Ostatecznie, zniechęcona marnowaniem tak krótkiego i ulotnego życia, które zresztą zbyt często marnowałam podniosłam się do pozycji siedzącej.
-To skoro już nie śpisz- zaczął zadowolony mężczyzna.- Przedstawię ci twój plan dnia.
I tak dzień za dniem... Czy to poniedziałek, czy to, jak dzisiaj, przedostatnia sobota wakacji.
Zastanawiacie się, kim jestem? Już mówię, choć nie wiem, po co Wam to wiedzieć
Jestem Julka Glory, lat 16. Jedynaczka, córka Polki i Amerykanina. Matka umarła przy moim porodzie, a ojciec w tej chwili patrzy szczęśliwy na moją zniechęconą twarz. Tak, ten "krzykacz" to właśnie mój ojciec. Mieszkam w mieście Lafayette, w stanie Indiana w USA. To cholerne zadupie, choć nie do końca takie małe. Jedyna myśl, która mnie pociesza, to to, że wokalista legendarnego zespołu rockowego i jego przyjaciel stąd pochodzili ( a konkretnie Axl Rose i Izzy Stradlin z Guns N' Roses. Zna ktoś?). A z Polski przeprowadziłam się, gdy miałam 3 lata. Co nie zmienia faktu, że sama z siebie uczyłam się o kulturze i historii tego kraju, czego nie popierał mój ojciec.
-Słuchasz mnie, idiotko?!- no, niestety, później dowiecie się więcej o mnie, bo mój "ukochany" tata musiał nam przeszkodzić. Zresztą, na początek wystarczająco o mnie wiecie.
-A co mówiłeś?- spytałam, wyglądając przez okno, gdyż było to o wiele ciekawsze niż zarośnięta twarz faceta
-Słuchaj mnie lepiej, bo jeszcze raz powtarzać nie będę!- wściekłość w jego oczach nie była mi obca.
-Dobrze, słucham- westchnęłam, zakładając ręce na piersi.
-Najpierw robisz mi śniadanie, chcę jajecznicę z boczkiem. Ty sobie coś zjedz, jeśli chcesz.- zaczął wymieniać moje obowiązki, a ja wyciągnęłam jeden palec z zaciśniętej pięści, aby zapamiętać, ile rzeczy mam zrobić.- Potem pójdziesz do liceum sprawdzić, czy wywiesili już listę przyjętych i czy ty też tam jesteś. Wracając kupisz 6 bułek i 9 plasterków sera- wymagania faceta były po prostu chore.- Potem ja idę na ważne spotkanie, a ty w tym czasie ogarniesz w domu. Jak wrócę, to ma tu lśnić!- zakończył swój wywód grożąc palcem wskazującym, na co ja chciałam odpowiedzieć tym samym, tylko palcem umiejscowionym na środku dłoni, lecz ostatecznie powstrzymałam się przed tym podobno niekulturalnym czynem.
-Ech, już robię- mruknęłam niemrawo i powolnym krokiem ruszyłam do starej, zasyfionej kuchni.
Gdy weszłam do owego pomieszczenia, widok który nie jedną perfekcyjną panią domu doprowadziłby do zawału, nie robił na mnie wrażenia.
Brudne blaty w kolorze zgniłej zieleni przykryte były walającymi się wszędzie brudnymi talerzami. Na podłodze malowały się kolorowe plamy po różnego rodzaju sosach. W prawym kącie pokoju stał przepełniony brązowymi, kartonowymi pudełkami po pizzy kosz. Z otwartej lodówki wydobywało się żółte światło, przykryte wieloma butelkami z alkoholem, które w całym naszym domu były obecne. Małe okna przykryte były pożółkłymi od dymu papierosowego firankami. Pod nim stała kuchenka gazowa, cała w tym czymś czarnym (no bo, kurwa, nie wiem, jak się to nazywa!). Podeszłam do najczystszego blatu, zwalając do zlewu wszystkie naczynia. Miałam nadzieję, że szafeczka wisząca nad blatem mieściła w sobie jakiekolwiek naczynie zdatne do podania na nim jedzenia. O patelni nawet nie marzyłam.
Na moje szczęście, znalazł się ostatni, czysty talerz w tym domu. Ale cóż, przecież muszę umyć patelnię. Tylko, że w tym domu jest zawsze taki problem: zlew w kuchni zawsze jest zbyt przepełniony, więc wraz z patelnią udałam się do łazienki. Tam zresztą też panował okropny syf. Uważając, by nie nadepnąć na rozbite szkła leżące na ziemi, dotarłam do zlewu, gdzie mogłam normalnie umyć patelnię. Po wykonanej czynności, powróciła do kuchni i miałam zamiar poszukać w lodówce potrzebnych składników. Modliłam się w duchu, żeby one tu były, gdyż naprawdę nie chciałam zapierdalać do sklepu z samego rana. Jednak w tym dniu mam szczęście, gdyż udało mi się wszystko znaleźć. Zabrałam się za przyrządzanie żółtej papki, której bardzo nie lubiłam. Osobiście wolałam hamburgery, frytki, zapiekanki... Ogółem niezdrowe jedzenie. Ale cóż, przynajmniej nie będę musiała jeść tej jajecznicy.
Potajemnie włączyłam radio, nastawiając je na cicho. Ubóstwiałam muzykę, pozwalała wyrażać siebie i dodać otuchy, wiary. To robił właśnie rock i jego odmiany. Cały ten pop i disco polo mają dać oderwanie od rzeczywistości, nic głębszego nie posiadają. A tego moja osoba wręcz nienawidzi. Nie zgadzacie się? No cóż, każdy ma własne zdanie, więc nie będę Was za to zabijać. Ale nie każcie mi zmieniać swojego zdania, które i tak zawsze pozostanie takie samo.
Mieszając danie smażące się na patelni, stwierdziłam, że jest już gotowe. Sprawnie przełożyłam je na talerz i zaniosłam ojcu, który wygodnie rozłożył się na krześle w salonie, który był również jadalnią i nieraz sypialnią. Bez słowa odeszłam od mężczyzny, udając się do swojego pokoju, który w początkowym zarysie architektów miał służyć za mały magazynek. Podeszłam do torby, w której mieściły się moje wszystkie ubrania. Pewnie myślicie: "w magazynku materac zamiast łóżka i torba zamiast szafy? Co się tam dzieje?". Odpowiedź brzmi "bieda z nędzą". Po co mieć łóżko, jak ma się materac. Po co wydawać pieniądze na szafę, skoro można mieć torbę za aż 2,50? To właśnie typowe myślenie mojego opiekuna. Stary Żyd, więcej słów nie potrzeba. Wyjęłam nieco pogiętą, czarną podkoszulkę z logiem AC/DC oraz skórzane spodnie w tej samej kolorystyce. Na nogi założyłam wysokie glany przyozdobione klamrami oraz ćwiekami. Na głowie zawiązałam długą, srebrną chustę. Spojrzałam w pęknięte lustro, co zdarzało mi się naprawdę rzadko. Czarne włosy rozglądały się na wszystkie strony, będąc zawsze natapirowane. Podkoszulka odkrywała moje tatuaże, mieszczące się na prawej i lewej ręce. Zakładając skórzane spodnie zdawałam sobie sprawę, że one strasznie opinają pośladki, co mi w nich najbardziej przeszkadzało. Nie chodzi o to, że było to niewygodne, wręcz przeciwnie: to były moje ulubione dolne części garderoby. Złe było to, że wiele facetów na to zwraca uwagę, a ja przecież nie byłam dziwką. Ale miałam na to sprawdzony sposób: przewiązałam się wokół pasa koszulą w czerwono-czarną kratę, którą również uwielbiałam. Szybkim, sprawnym ruchem założyłam na dłonie rękawice bez palców, które również wykonane były ze skóry. Usta wygięłam w zadziorny uśmiech, który zawsze, nawet w domu, mi towarzyszył. Ruszyłam do wyjścia, poprzednio zabierając plecak-kostkę z naszywkami zespołów oraz okulary przeciwsłoneczne i dostając pieniądze od ojca na bułki.
Wychodząc z domu, udałam się w prawą stronę, choć powinnam w lewo. Powód? Dwójka moich przyjaciół również zapisało się do tego liceum, którego już od początku będę nienawidzić. No bo jak może ono wyglądać, skoro nazywa się Słodki Amoris?! Nie, nawet nie chcę myśleć... I nie będę musiała, bo przecież już niedługo ją niestety zobaczę. Ale przynajmniej (może) będę z przyjaciółmi.
Stanęłam pod niską kamienicą przyozdobioną różnymi napisami namalowanymi sprejami, jak zresztą wszystkie w naszej dzielnicy. Bardzo nie chciało mi się wchodzić na 4 piętro po schodach, toteż wolałam zawołać przyjaciela. Wszystkich tutaj takie rzeczy nie dziwią, lenistwo jest naturą ludzką.
-Steve!- zawołałam ile sił w płucach i oparłam się plecami o ścianę budynku naprzeciw domu mojego kumpla.- Chodź tu!
Po oczekiwaniach trwających 9 minut, wreszcie na podwórku pojawiła się znajoma sylwetka.
Steven Roxx to chłopak w moim wieku. Długie, rude włosy sięgają mu gdzieś do pępka. Zielone oczy patrzyły pogodnie na świat, a usta często wygięte były w ledwo widocznym uśmiechu. Ubrany był w czarną koszulkę z wilkiem i, tak jak ja, skórzane spodnie. Na nogach też miał glany, tyle, że trochę niższe od moich.
-Jestem!- zawołał, swoim zwyczajem uśmiechając się.- Idziemy po Mike'a?
Mike to trzeci z naszej paczki.
-No a jak inaczej!- podeszłam do chłopaka i poklepałam go po plecach.
Szliśmy w wesołej atmosferze. Żartowaliśmy z moherowych beretów, śmialiśmy się z policji. Po prostu gadaliśmy o dupie Marysi.
-A dlaczego rower to związek gejów?- zaczął kolejny żart.
-No dlaczego?- spytałam, nie znając tego dowcipu.
-Bo są w nim dwa pedały!- zawołał i wybuchł głośnym śmiechem.
Też zaczęłam się śmiać pod nosem, ale to z powodu tego, że jego bawi tak głupi żart.
Doszliśmy na miejsce. Oczywiście nadal nie chciało nam się wchodzić na górę, więc znowu zawołaliśmy chłopaka, który po 7 minutach zjawił się koło nas.
Mike Velor to chłopak, który również ma 16 lat. Długie włosy w kolorze ciemny blond rozwiewały się na wszystkie strony. Niebieskie oczy zawsze patrzyły z zaciekawieniem na świat wokół nas. Uśmiech chłopaka był przyjazny i pokrzepiający. Dzisiaj ubrany w niebieskie jeansy i skórzany, obcisły podkoszulek. Jak każdy z nas miał czarne glany.
-To co, jedziemy?- spytał, podkreślając ostatnie słowo.
-Chyba idziemy- zauważył Steve, na co właśnie czekał Velor.
-Właśnie nie- uśmiechnął się chytrze, wyciągając kluczyki z kieszeni i machając nimi przed naszymi nosami.
-Ja jestem gotowa- powiedziałam pewnie, czekając na wypowiedź rudego.
-Ech, ja też- westchnął Roxx i prowadzeni przez Mike'a dotarliśmy na parking, gdzie stał tylko jeden samochód. Był to hipisowski van w kolorowe, najróżniejsze wzorki.
-Skąd ty to masz?- Rudy był wyraźnie pod wrażeniem.
-Pożyczyłem od takiego jednego. Wsiadajcie- zarządził, po czym podbiegliśmy do samochodu, kłócąc się, kto gdzie usiądzie. Ostatecznie chłopaki usiedli z przodu, a ja z tyłu. Na początku byłam niezadowolona, lecz po dłuższym namyśle doszłam do wniosku, że przynajmniej mam dla siebie dużo miejsca. Więc oparłam plecy o jedną stronę samochodu, a nogi rozprostowałam na siedzeniu. Otworzyłam szeroko okno, by głowę wychylić na powietrze i poczuć ten fajny wiatr podczas jazdy. Wyciągnęłam głęboko ukrytą w plecaku paczkę papierosów oraz zapalniczkę i po chwili zaciągałam się dymem nikotynowym, który podobno drażnił płuca, aczkolwiek ja się czułam zajebiście. Do tego Mike włączył muzykę z kasetki, więc mogłam delektować się doskonałym dźwiękiem gitar w "Highway to Hell", klasyce gatunku.
-I jak?- spytał tymczasowy właściciel auta.
-Zajebiście!- krzyknęliśmy zgodnie z Steve'm, wywołując śmiech u ciemnego blondyna.
Wszyscy machaliśmy głowami w rytm muzyki, śpiewając refren. To właśnie była przyjaźń - rozumieliśmy się, lubiliśmy te same rzeczy, wygłupialiśmy się równo. Dla właśnie takich chwil chciało się żyć, chociaż tak naprawdę nie było w nich nic niezwykłego.
 Siedzieliśmy, rozmawiając i wygłupiając się. Mieliśmy trochę do pokonania, ponieważ szkoła była na drugim końcu miasta, na którym zresztą rzadko bywaliśmy. Trzymaliśmy się głównie ciemnej strony, gdyż właśnie w takich warunkach czuliśmy się najlepiej. Widząc jak mijamy zadbane ogródki z mnóstwem kolorowych kwiatów i duże domy jednorodzinne, traciłam nadzieję, że dostanę się do szkoły w takiej części miasta. A nawet jeśli, to jak musi wyglądać ta szkoła... Ostatecznie wyjechaliśmy z dzielnicy dla snobów, a znaleźliśmy się w normalnej, dla zwykłych ludzi, którzy bądź co bądź, ale i tak byli "podobno" lepiej usytuowani niż my. Ale zawsze jest "ale": nie znają prawdziwej przyjaźni. Przez całe życie gonią za pieniędzmi, władzą, chcąc mieć jeszcze więcej dla siebie. Nie widzą prawdziwych wartości, jak wolność, uczciwość. A w naszej dzielnicy tak jest. Wszyscy mówią, że mieszkają tam same opryszki, a my, że normalni, prości ludzie, którzy mają swoje zdanie i go nie zmieniają, bo ktoś im kazał. Wiadomo, wszędzie znajdują się wyjątki, ale to nie powód, dla którego wszystkich osądzać tak samo, prawda? Dlatego mam iskrę nadziei, że do tej szkoły będą chodzić jeszcze jacyś prawdziwi ludzie, a nie roboty systemu.
Nagle auto gwałtownie się zatrzymało, przez co wszyscy podskoczyliśmy na siedzeniach, lecąc do przodu na złamanie nosa. Na szczęście nic takiego się nie stało (maniacy zapinania pasów, możecie pocałować nas w dupę!). Myślałam, że już jesteśmy, więc miałam zamiar poprawić się w siedzeniu, by więcej widzieć, lecz powstrzymał mnie przed tym głos Stevena.
-To staruszka na przejściu, jeszcze nie jesteśmy.
-Ech, okey- mruknęłam niemrawo i powróciłam do poprzedniej pozycji.
Samochód skręcił w prawo, przez co prosto w moje oczy zaczęły walić promyki słońca, które przez ten czas wymknęło się przykryciu chmur. Założyłam okulary na nos, które skutecznie zmniejszały jasność wokół mnie.
-A wiecie, że Einsteinowi też nie szło w szkole?- zagadnął Mike, który znał wiele interesujących ciekawostek.
-Czyli jest dla nas nadzieja- zaśmiałam się.
-No!- Steve entuzjazmował się z byle powodu.
Rozmowa zmieniła temat i skończyło się na tym, że rozmawialiśmy o modelach gitar. Tutaj każdy z nas miał swoje zdanie, co było piękne. Dobrze, że każdy ma swój typ. Na ogół byliśmy ze sobą zgodni i zgrani. Wiele mówiło, że wyglądamy jak taka banda, co zawsze trzyma się razem. I tu mieli rację, gdyż nawet teraz wszyscy mieli skórzane elementy garderoby, glany na nogach, a były 30 stopniowe upały! Ale nam to nigdy nie przeszkadzało, toteż nasz styl był bardzo rozpoznawalny, szczególnie w takie dni.
-I oto dotarliśmy!- zawołał Velor podniośle, chcąc dodać tej sytuacji powagi, przecież tutaj rozegra się sąd ostateczny. Wyszliśmy z auta i ruszyliśmy w stronę budynku, poprzednio zamykając vana na klucz.
Nie wierzyłam swoim oczom. Olbrzymi budynek w ohydnym kolorze różu otoczony był rozległymi, zadbanymi ogrodami z dużą ilością kwiatów. Najbarwniej było po lewej, nawet dało się tam zauważyć szklarnię. Na razie więcej nie widziałam, gdyż widok przysłaniał mi wysoki mur z jasnopomarańczowych cegieł, mający zapewne ochronić przed ucieczką. Ale jedno wiedziałam na pewno: było za różowo i miałam ochotę się po prostu obrzygać ściany budynku, które wtedy zapewne wyglądałyby o wiele lepiej. Furtka była otwarta, toteż przeszliśmy przez nią. Z obu stron otaczał nas budynek, dlatego też znajdowaliśmy się na czymś w rodzaju dziedzińca. Skierowaliśmy się w stronę największych drzwi, na których dało się dostrzec wywieszoną białą kartkę. Nerwowo badaliśmy ją wzrokiem. Jak się okazało, była to lista klas i data z godziną rozpoczęcia szkolnego. Klas pierwszych było dużo, bo aż siedem, więc były większe szanse na znalezienie swojego nazwiska. Albo wręcz przeciwnie: bardzo dużo osób się zgłosiło i nas już nie dali rady przyjąć.
-Nie, nie mogę na to patrzeć!- zawołał Roxx, zasłaniając oczy i odwracając się tyłem do drzwi.- Ty to sprawdź Mike.
-Nie, ja nie chcę!- chłopak również odsunął się od kartki, dając mi tym samym dojście do niej.
Nie panikując, wolno i dokładnie przeszukiwałam listę w poszukiwaniu znajomych nazwisk.
Sprawdziłam całą klasę A i żadnego z nas tam nie było. W klasie B również. W klasie C tak samo. Dopiero w klasie D znalazłam swoje nazwisko. Parę razy przetarłam oczy, ale nadal napis na kartce głosił, że się dostałam. Sama nie wiem, czy się cieszyłam czy nie. Szkoła ta niezbyt mnie zachęcała na udzielanie na zajęcia, ale sam fakt bycia przyjętym dawało dziwne poczucie... docenienia? Mniej więcej. Ale patrzyłam dalej na kartkę, szukając odpowiedzi dla swoich przyjaciół. I wiecie co się okazało? Że mam szczęśliwy dzień, bo oni byli w tej samej kolumnie co ja! Lepiej być nie mogło!
-Chłopaki, razem chodzimy do klasy D!- zawołałam na cały głos, ledwo powstrzymując się, by nie skakać z radości.
-Hurra!- zawołał Rudzielec i zaczął tańczyć taniec szczęścia, do którego po chwili dołączył Velor, a potem ja.
Zapewne wyglądaliśmy, jakby nas prąd poraził, ale co tam. Wyjątkowość przede wszystkim! Kiedy skończyliśmy wygibasy, zaczęliśmy się panicznie śmiać, jak osoby z urazem psychicznym.
-Dobra, wracajmy już- zaproponował Roxx, na co zgodziliśmy się.
-Ale muszę jeszcze wpaść do sklepu po 6 bułek i 9 plasterków sera dla ojca- zrobiłam zniesmaczoną minę.
-To cię podrzucimy i poczekamy- powiedział przyjaźnie Mike.
-Wiecie, że nie musicie- odparłam, ale w głębi serca chciałam, by mi towarzyszyli.
-Weź nie pierdol! Idziemy z tobą!- oparł Mike'a Steve.
-Nie pierdol, bo ci się rodzinka powiększy, jak to mawiają- zaśmiałam się, udając się w stronę vana, żeby moi przyjaciele wiedzieli, iż zgadzam się na ich propozycję.

  -Jeszcze raz dzięki chłopaki, gdyby nie wy, to pewnie jeszcze nie dotarłabym do różowego więzienia- powiedziałam, podając dłoń Stevenowi, a następnie Mikowi.
-Nie ma za co, pojebańcu. Od tego są przyjaciele!- powiedział Rudy i poczochrał mnie po włosach.- Trzymaj się!- zawołał, oddalając się w swoją stronę.
-Cześć, stara!- pożegnał się Velor i również ruszył w stronę swojego domu.
A ja, zrezygnowana, podążyłam do swojego mieszkania. Otwierając drzwi, usłyszałam głośną rozmowę mego ojca. Jego głos był wyraźnie zdenerwowany, wkurzony. Cicho podeszłam do salonu, skąd dobiegał jego głos. Dowiedziałam się dzięki temu, że rozmawia on przez telefon, nerwowo krzątając się po pomieszczeniu. Po chwili skończył rozmowę, oddychając szybko.
-Jestem już- powiedziałam obojętnie, bo wyczekiwanie na spokój faceta i tak nie przyniesie rezultatów.
-Świetnie. Muszę wyjechać, nie wiem, kiedy wrócę. Na pewno przez minimum tydzień mnie nie będzie. Masz nie wysadzić chałupy, bo dostaniesz wpierdol!- powiedział w zawrotnie szybki tempie i zanim zdążyłam się obejrzeć, już wyszedł z domu, trzaskając przy tym drzwiami.
Nie potrafiłam uwierzyć w swoje szczęście dnia dzisiejszego. Ojciec wyjechał, pewnie do końca wakacji już go nie będzie. A to znaczy dla mnie wolność, zabawa i wreszcie odpoczynek. Z tego szczęścia zaczęłam skakać na i tak zniszczonej do granic możliwości sofie, wymachując rękami. Niby nie pierwszy raz tak robił, ale zawsze mnie to cieszyło. Gdy wreszcie udało mi się opanować, postanowiłam podzielić się z przyjaciółmi tą jakże radosną nowiną.
Złapałam telefon i wykręciłam znany na pamięć numer Stevena, a potem Mike'a.
-Halo?- odezwał się głos Roxxa po drugiej stronie.
-Hej, to ja! Słuchaj, ojciec wyjechał i wróci nie prędzej, niż za tydzień!- zawołałam z nieukrywanym entuzjazmem.
-To zajebiście! Zrobisz imprezę z tej okazji?
-Pomyślę nad tym... Później cię powiadomię o swoich planach- zaśmiałam się.
-Dobra, niech będzie. Do usłyszenia!
-Do usłyszenia!
I tak samo wypadła rozmowa z drugim chłopakiem. Po zakończonych rozmowach, udałam się do swojego pokoju i energicznie rzuciłam się na materac, robiąc na nim jeszcze większe szkody. Czułam, że mogłam w tej chwili zrobić wszystko. Latać, biegać, pływać.... co tylko dusza zapragnie! A moja właśnie podpowiadała mi, żebym wzięła swoją stojącą w kącie gitarę i na niej zagrała dowolną piosenkę. Tak też zrobiłam, decydując się na "Purple Haze" Jimi'ego Hendrix'a. Zarówno tą piosenkę uwielbiałam, jak i całą twórczość tego człowieka oraz jego samego. Śpiewałam cicho pod nosem, lecz z czasem nacierało to głośniejszego dźwięku. To było to, co kochałam robić. I zapewne zostanie tak na zawsze, bo nie jestem zmienną nastolatką typu "Barbie". Przynajmniej miałam taką nadzieję.
Po chwili zaczął mi doskwierać duży głód, spowodowany tym, iż nie jadłam jeszcze śniadania. Zadowolona z faktu, że jest przynajmniej parę bułek i kilka plasterków sera, zrobiłam sobie znośne śniadanie, patrząc na brudne naczynia. Po zjedzeniu najważniejszego posiłku, stwierdziłam, że nawet mogę posprzątać. Nie musiałam się śpieszyć. Nikt mnie przecież nie poganiał. Pogłośniłam radio na full i na spokojnie zajęłam się ogarnianiem całego tego burdelu.
Po dobrze wykonanej robocie, stwierdziłam, że należy mi się chwila odpoczynku, więc wygodnie rozłożyłam się na kanapie. Spojrzałam w z początku biały sufit, który teraz był lekko pożółkły i zajęłam się intensywnym rozmyślaniom, które na celu miały uzgodnienie, czy pingwiny mają kolana i zęby. Dotarłam do interesujących wniosków: zębów nie mają, a ich kolanach nie mam pojęcia, ale na obie rzeczy mam wyjebane. Ciekawe, nie?
Usłyszałam drzwi, które z hukiem się otworzyły. Przez myśl przemknęło mi, iż ojciec jednak już wrócił, a to byłoby bardzo źle, a nawet tragicznie. Ostatecznie szybko wytłukłam to sobie z głowy, a po chwili moi najlepsi przyjaciele pojawili się w pomieszczeniu z wieloma reklamówkami.
-No hej, stara! Może i imprezy nie zrobisz, ale przyjść musieliśmy!- zawołał wesoło Mike, wyciągając z reklamówki butelkę whisky i rzucił mi ją.- Wiesz, co masz z tym zrobić.
Wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Lubiłam przebywać z nimi, zawsze działo się wtedy coś interesującego. Nigdy się nie nudziliśmy. Dzisiaj nie mogło być inaczej, toteż zaczęliśmy grać w butelkę.
-Pytanie czy wyzwanie?- spytał mnie Mike, gdyż to właśnie n mnie wypadło.
-Wyzwanie!- zawołałam, gdyż bardzo lubiłam takie rzeczy.
-Hmm... Skocz na główkę ze stołu na podłogę!- powiedział z głupim uśmiechem na twarzy.
Bez namysłu stanęłam na stole, szykując się do skoku. Wiedziałam, że to było idiotyczne i niebezpieczne, ale to właśnie mnie w tym pociągało. Lubiłam balansować między życiem, a śmiercią. Ta adrenalina mnie uzależniła.
-Czekaj!- zatrzymał mnie głos niebieskookiego.- Nie rób tego! Żartowałem!
-To co mam zrobić?- spytałam zażenowana.
-Obiegnij swoje mieszkanie pięć razy- odpowiedział, już bez robienia min.
Te zadanie było o wiele łatwiejsze. Dom nie był duży, a kondycję to ja miałam dobrą. Bez zmęczenia wykonałam zadanie, po czym powróciłam na swoje miejsce i zakręciłam butelką. Los chciał, że wypadł Mike.
-Pytanie czy wyzwanie?
-Wyzwanie!
Nie zastanawiając się długo, wymyśliłam coś w miarę zabawnego i bezpiecznego.
-Odpowiedz na pytanie słowem "tak" lub "nie"- powiedziałam pewna siebie.
-A jakie to pytanie?- chłopak lekko się zniecierpliwił, a ja widząc, że Rudy wyciąga telefon z zamiarem nagrania tego, poczekałam, aż da znać, że jest gotowy.
-Czy głupio ci, że zesrałeś się dzisiaj w gacie?- powiedziałam po chwili.
Chłopak na chwilę zamilkł, zastanawiając się nad odpowiedzią. Po chwili zrobił zniesmaczoną minę.
-Nie- powiedział cicho i nieśmiało, ale na tyle głośno, że daliśmy radę to usłyszeć.
Ja i Steven zaczęliśmy się głośno śmiać, a "sraluch" miał zawstydzony, aczkolwiek wkurzony wyraz twarzy. Jednak po chwili do nas dołączył, a gra toczyła się dalej. Lecz po chwili zaczęło nam się nudzić, toteż zajęliśmy dokładnym opróżnianiem butelek z alkoholem i zwyczajną, lecz bardzo zajmującą i ciekawą rozmową. A potem? A potem ja już nic nie pamiętam. Ale jednego byłam pewna: jutro będę umierać....

_________________

I oto historyczny moment... Koniec pierwszego rozdziału! Tak jak powiedziałam, jeszcze w tym tygodniu! Jak się podoba? Tutaj jest zapoznanie z główną bohaterką, jej problemami i życiem codziennym. Na pewno opowiadanie jeszcze się rozkręci, tutaj musiałam zamieścić najważniejsze informacje. Możliwe, że jest parę błędów, bo nie jest to wersja sprawdzona i poprawiona, więc przepraszam za wszystkie błędy! Na pewno je poprawię, inaczej sobie nie wyobrażam. Tak czy siak, pozdrawiam wszystkich, bez wyjątku i mam nadzieję, że do zobaczenia w następnym!