poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Rozdział 4

        Zimny okład na mojej twarzy dostatecznie mnie zmusił, bym otworzyła oczy. Pierwsze co zobaczyłam, to kompletnie rozmazany obraz, który po chwili uformował się w twarz schylonego nade mną rudowłosego przyjaciela.
-Julka, żyjesz?- spytał niepewnie z dużą dawką troski i przerażenia.
-Zależy- mruknęłam cicho i od razu złapałam się za głowę, gdyż zaczęła mnie ponownie napierdalać.
-A od czego?- usłyszałam znajomy głos Mike, którego postać widniała za Stevenem.
-Gdzie moje whisky?- spytałam, szeroko uśmiechając się na samą myśl o cudownym trunku, jakim niewątpliwie był Jack Daniels.
-Ech, masz- westchnął Velor, podając mi buteleczkę z napojem wysokoprocentowym.
Pochwyciłam ją szybko i otworzyłam korek, który nie stawiał większych oporów. Wzięłam jednego, dużego łyka i uśmiechnęłam się zadowolona. Zdecydowanie, uczucie pieczenia w gardle i rozluźniające się mięśnie, były jednymi z lepszych uczuć, jakie możny było w życiu doświadczyć. Jak i nie najlepszymi.
Rozejrzałam się po otoczeniu, w którym się znajdowałam. Nie było ono mi obce, aczkolwiek jak na razie nie przebywałam tu za często. Niestety teraz to się zmieni: to była moja droga ze szkoły. Albo do szkoły, jak kto woli, choć mi zdecydowanie podobała się bardziej ta pierwsza opcja.
-Dasz radę wstać?- spytał Roxx, który nadal niepotrzebnie martwił się o mój stan.
-Oczywiście, że dam!- powiedziałam głośno, a raczej krzyknęłam i momentalnie zerwałam się na równe nogi.- A teraz, do domu!- rozkazałam i poszłam prosto przed siebie. I nie, nie poszłam w złą stronę. Można mi wiele zarzucić; że jestem agresywna, leniwa i takie tam inne pierdoły. Ale nigdy, powtarzam: nigdy, nie zgubiłam się we własnym mieście. Tu się wychowałam, tu spędziłam te pierdolone 13 lat! Więc niemożliwe, bym się zgubiła, zwłaszcza, że te wszystkie lata w większości spędzałam na ulicach, choć to były raczej ulice w mojej dzielnicy... Ale nieważne.
Dołączyli do mnie moi przyjaciele, którzy jak zwykle nie doceniali moich zdolności szybkiej regeneracji po upadku, wypadku, zderzenia i innych, niechcianych przypadków. Szliśmy bez przerwy żartując z wszystkiego, nawet z nas samych. Krótko mówiąc, towarzyszyła nam wesoła, przyjazna atmosfera.
Może dzięki temu w miarę szybko dotarliśmy do naszej dzielnicy, gdzie od razu skierowaliśmy się do mojego domu, gdzie odbyć się miała popijawa, którą przedwcześnie rozpoczęłam. Ale przemilczmy to...
Stojąc przed drzwiami od domu, odruchowo nacisnęłam na klamkę, by w razie czego upewnić się, że ojca nie ma w domu. Kolejny raz klamka nie ustąpiła, toteż z ulgą przekręciłam kluczyk w zamku i wpuściłam przyjaciół do środka. Oni, siląc się na resztki kultury, podziękowali i zdjęli nakrycia wierzchnie, choć wcale ich o to nie prosiłam. No cóż, ich wybór... Więc ja ruszyłam do salonu, bez zdejmowania czegokolwiek i natychmiast rzuciłam się na kanapę.
Chłopaki zajęli miejsca po obu moich stronach i podali mi następną, pełną butelkę z alkoholem.
      Piliśmy tak i piliśmy, aż wreszcie moi przyjaciele postanowili pójść do domów, gdyż nie chcieli mieć jutro ogromnych kaców. Gdzieś tam ich rozumiałam, ale jednak pokusa była zbyt wielka. Toteż włączyłam sobie muzykę z płyt winylowych i kontynuowałam wielogodzinną libację alkoholową....
     Wredne promienie słoneczne wdarły się do mojego mieszkania, tym samym wybudzając mnie ze snu. Wkurzona światem otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie. Wskazywał on godzinę 7:30, co oznaczało, że powinnam już być w drodze do szkoły. Wzrok swój leniwie przeniosłam na szary, niegdyś biały, sufit, który zaciekawił mnie zwisającymi pajęczynami. Jednak po chwili zdałam sobie sprawę z późnej godziny i z niedowierzaniem ponownie spojrzałam na zegarek. Podniosłam się gwałtownie do siadu i parokrotnie pokręciłam szybko głową, chcąc rozbudzić się trochę. Gdy od tego machania zaczęła boleć mnie głowa, zaprzestałam czynności i ostatecznie podniosłam się z kanapy, na której wczoraj wieczorem zdarzyło mi się przysnąć. Uczyniłam parę skłonów, co bardzo źle wpłynęło na moje samopoczucie. Mój brzuch najwidoczniej miał dość ofiarnej pracy, toteż "wypchnął" wszystko co zjadłam, z powrotem do mojego gardła. Czyli jednym słowem miał ochotę na wymioty. A nie, to parę słów! Dobra, nieważne... Mam większe problemy...
Wyprostowałam się i w tej chwili ból głowy dał o sobie znać. Do tego wszystko wokół zaczęło się kręcić, więc musiałam oprzeć się o oparcie sofy.
-Co jest kurwa?!- mruknęłam niemrawo, zaciskając powieki.
Chciałam przeczekać chwilowe, złe samopoczucie, ale nie czułam, by miało ono się poprawić. Niepewnie odeszłam od mebla, ale niestety okazało się to bardzo złym pomysłem, gdyż o mało co nie upadłam. Ledwo utrzymałam się na nogach. Także powoli usiadłam na podłodze, gdyż nie chciało mi się ruszyć, nawet na jeden krok. Złapałam się za bolące czoło i zaczęłam soczyście kląć. Mogłabym wymieniać tutaj wszystkie przekleństwa, ale podejrzewam, że niektórzy mogliby tego nie przeżyć. Tak jak moi starzy sąsiedzi, ale to również pomińmy...
Posiedziałam tak niedługo. Nie wiem, może było to pięć minut, może więcej. Ale nie jest to ważne. Ważniejsze, że wszystkie zawroty głowy minęły, więc podniosłam się na równe nogi. Co jednak nie zmienia faktu, że łeb zaraz mi wybuchnie, podobnie jak brzuch. Udałam się do kuchni, gdzie na blacie leżało opakowanie proszków przeciwbólowych. Szybko pochwyciłam je i otworzyłam. Ale chyba wszyscy znają moje szczęście, nie? A co z tego wynika? To, że opakowanie na złość było puste!
-Ja pierdolę- mruknęłam zdenerwowana.- Szykuje się ciężki dzień- westchnęłam zrezygnowana i podeszłam do lodówki, która dosłownie świeciła pustkami. A nie stać mnie, by iść na zakupy.
Zamknęłam z trzaskiem urządzenie chłodzące (jakby ktoś nie skumał - tak mówię na lodówkę) i udałam się do swojego pokoju, gdzie miałam zamiar przebrać się w inne ciuchy. Nie chodzi o to, że w tym ubraniu spałam - wiele razy tak mi się zdarzało i następnego dnia szłam w tym do szkoły. Tutaj chodzi o to, że nie lubię białego koloru i ubrań w tym samym odcieniu. Toteż wybrałam czerwoną koszulkę z logiem Winged Skull, na co zarzuciłam swoją ukochaną, skórzaną kurtkę, czarną jak smoła. Do tego jak zwykle ubrałam czarne spodnie ze skóry. W pasie przewiązałam się koszulą w czarno-czerwoną kratę, a na głowie znowu widniała czerwona bandamka. Na szyję założyłam parę rzemyków z wisiorami niektórych, ulubionych zespołów, a na rękę - pieszczochę. Do tego ponownie glany i mój strój był gotowy. Teraz tylko wzięłam do ręki plecak typu kostka i spakowałam tam parę zeszytów. Podręczniki i ćwiczenia olałam, gdyż nie sądzę, by mi się przydały. To i tak dużo, że te zeszyty wzięłam! Ale wracając, do plecaka wrzuciłam jeszcze paczkę papierosów i zapalniczkę, tak samo do kieszeni kurtki. Wyszłam z mieszkania, uprzednio zamykając je na klucz i poszłam w nienawidzonym kierunku; w kierunku szkoły....
      -Ale tu cicho- stwierdziłam, przekraczając próg budynku. Rozejrzałam się dookoła, ledwo powstrzymując odruch wymiotny. Dwa czynniki, jakim był kac i ohydny wygląd szkoły, miały w tym swój niebywały udział. Ten człowiek, który malował to wszystko, musiał załamać się psychicznie, albo już był chory.- To co ja teraz mam?- spytałam sama siebie i z kieszeni wyciągnęłam pogięty plan lekcji, który świadczył, iż mam teraz lekcję historii ze swoim pokracznym wychowawcą. Cóż, przynajmniej takie wrażenie sprawiał poprzedniego dnia...
Ruszyłam wolnym, ociężałym krokiem do swojej sali. Tak bardzo mi się nie chciało tutaj być! I pomyśleć, że jeszcze tydzień temu o tej godzinie JESZCZE nie spałam, tylko piłam whisky w doborowym towarzystwie na imprezie... Życie jest ciężkie, nie?
Kręciłam się po szkole w poszukiwaniu sali numer 69. Minęłam numer 45,46,47 i... oczywiście, koniec korytarza. Czego ja oczekiwałam? Że mi się poszczęści i sala jest na pierwszym piętrze? Mimo, że byłam tu wczoraj, położenie klasy kompletnie wypadło mi z pamięci. Więc niezadowolona poczłapałam się po schodach, na wyższe piętro i na drugi koniec korytarza. Zauważyłam otwarte drzwi od swojej sali, gdzie stała jakaś postać. Im bliżej byłam, tym zarys osoby był coraz wyraźniejszy. Dało już się zauważyć, że był to chłopak z czerwonymi jak cegła, włosami.
-Czerwony jak cegła- zanuciłam sobie w myślach jedną z polskich piosenek.- Rozgrzany jak piec! Muszę ją mieć, muszę ją mieć!- mój mózg był na tyle zjebany, by kontynuować piosenkę, nie myśląc  tym, że wypadałoby wreszcie wejść do sali. Jednakże ogarnęłam się po chwili i podeszłam cichaczem do chłopaka i stanęłam za jego plecami.
-Pan Kastiel potrzebuje specjalnego zaproszenia?- dobiegł mnie lekko wkurzony głos nauczyciela.- Skoro pan powtarza rok, to wypadałoby już znać zasady!- krzyknął pan Farazowski, wywołując u mnie cichy śmiech.
-Taa, taa- mruknął niejaki Kastiel i wszedł do sali, zamykając drzwi, przez co ponownie zostałam sama na korytarzu.
Oparłam się o ścianę i wgapiałam się tępo w drzwi. Były one dla mnie czymś w rodzaju wrót do piekła, celi, sali tortur. Ale, że jestem odważna i nieustraszona, to podeszłam i szybko otworzyłam drzwi na oścież. Poczułam wszystkie oczy na swojej osobie, co mi wcale nie przeszkadzało. Nie raz się spóźniałam na lekcje, w sumie stało się to moją codziennością. O ile w ogóle pojawiałam się w szkole...
-Dzień, kurwa, dobry!- zawołałam wesoło i szybko zajęłam swoje miejsce. Towarzyszyło mi zbędne pierdolenie nauczyciela, które kompletnie zignorowałam. Nie raz i nie dwa słyszałam te gadaninę: "jak ty się dziecko zachowujesz! Za grosz kultury!" i inne tego typu.
Uśmiechnęłam się do siedzącej koło Rozalii i wyciągnęłam jeden, dowolny zeszyt. Obojętne mi było, co do czego, w kratkę czy w linię i jaka okładka. Nie sądzę, bym pisała w nim cokolwiek. Do szkoły chodzę tylko czasem: dla pokazania, że żyję i czuję się bardzo dobrze. I wkurwiania nauczycieli, rzecz jasna!
-Hej Roza- przywitałam się z dziewczyną. -Cześć Velor, siemka Roxx!- zwróciłam się do siedzących przed nami chłopaków po nazwisku, na co oni szybko odwrócili się. Im również posłałam wymuszenie miły uśmiech, nie chcąc pokazywać mego okropnego samopoczucia.
-Hej Julka- odparli wszyscy chórem.- Dobrze widzę, czy jest jakiś kacyk?- wyłonił się Mike, uśmiechając się wrednie. Choć on wcale nie był tym wredny. Ale ja już tak, gdyż w odpowiedzi pokazałam mu środkowy palec, kończyć przy tym rozmowę.
-No dobrze, więc otwórzcie swoje podręczniki na stronie 4- rozkazał nauczyciel, podchodząc do zielonej tablicy.- Przeczytajcie pierwszy podrozdział, a potem zrobicie ćwiczenia numer 3 i 5- powiedział, pisząc numery na tablicy. Ale wiedząc, że ten człowiek ma takiego samego farta jak ja, musiało się coś stać. A mianowicie: kreda mu upadła na podłogę, a gdy się schylił, po klasie rozległ się dźwięk pękającego materiału i wszyscy mogli "podziwiać" niebieskie bokserki profesora w żółte kaczuszki. Wszyscy zaczęli cicho chichotać, co po niedługiej chwili przerodziło się w naprawdę głośny, zbiorowy śmiech.- Eee, ja muszę na chwilę wyjść- oświadczył Farazowski.- Pod moją nieobecność proszę o ciszę!- zawołał i wybiegł z sali, niczym oparzony.
Zadziorny uśmiech nie schodził mi z twarzy. Rozejrzałam się po klasie, chcąc dowiedzieć się, kto ma ten niebywały zaszczyt bycia ze mną w klasie. I muszę przyznać, że mamy tu... hmm. Dość kolorowo? Tak, to dobre określenie. Raz moje spojrzenie padło na chłopaka z niebieskimi włosami, kiedy indziej zauważyłam dziewczynę z fioletowymi włosami, a jeszcze innym razem ujrzałam tego czerwonowłosego chłopaka, co wcześniej stał w drzwiach. Ale po chwili zobaczyłam najgorsze: tępa blondi. Zwykła dziwka. Głupia suka. Nie wiem, jak ma na imię, ale nie chcę tego nawet wiedzieć. Nie będę się nią przejmować, a zwłaszcza zadawać!
Zaczęłam wiercić się niewygodnym krześle, od którego już zaczynały mnie boleć tyły. Szukając tej odpowiedniej pozycji (tutaj nie powiem, jakie mam skojarzenia do słowa: pozycji xD), wreszcie ją odnalazłam, kładąc nogi na biurku. Usłyszałam ciche westchnięcie białowłosej, której od razu posłałam bardzo szeroki uśmiech, aż za bardzo. Dziewczyna zaśmiała się pod nosem, a ja założyłam ręce za głowę.
-Napiłabym się whisky- stwierdziłam, wgapiając się miejsce na suficie pomiędzy jarzeniówkami, na co moi przyjaciele zareagowali cichym chichotem. Spojrzałam na nich jak na debili. No bo, kto normalny śmieje się z pragnień innych? A tak, ja tak robię... Ale nie twierdzę, że jestem normalna.
-A jadłaś dzisiaj śniadanie?- spytał rozbawiony Steven, którego obdarzyłam zażenowanym spojrzeniem.
-Jasne, że nie- prychnęłam i znów wzrok mój powędrował na sufit. Choć czułam wzrok reszty na swojej osobie. Nie zważając na to, przymknęłam oczy i delektowałam się nic nierobieniem. Ta, to również było jedno z moich ulubionych zajęć. I nawet nie poczułam, że zaczęłam się huśtać na krześle. Ironia losu, nie?
-Whisky, moja żono, jednak tyś najlepszą z dam- ponownie w dniu dzisiejszym przypomniała mi się polska piosenka.- Już mnie nie opuścisz! Nie, nie będę sam!- zanuciłam cicho, a wszyscy z mojego otoczenia spojrzeli na mnie na kosmitę.- A wy co się tak gapicie?- warknęłam zirytowana. Czy to normalne, by nawet pośpiewać nie można było?
-Julie, dobrze się czujesz?- spytała białowłosa, patrząc na mnie zaniepokojona.
-Zależy, pod jakim względem pytasz- mruknęłam, gdyż kac nadal nie miał zamiaru mi odpuścić.- Ale jeśli chodzi ci o to, że sobie śpiewam, to dobrze- niemalże krzyknęłam. Ale powstrzymałam się, nie chcąc hałasować i powodować jeszcze większego bólu głowy.
-Ale co ty śpiewasz?- nadal dopytywała dziewczyna, przekrzywiając głowę lekko w bok. I dopiero w tej chwili zdałam sobie sprawę, że nikt tu nie zna polskiego języka, a co za tym idzie, polskich przebojów.
-A, takie tam- mruknęłam niemrawo.- Polskie piosenki, nie znacie- odpowiedziałam obojętnie i postanowiłam się zamknąć i dać odpocząć mojemu biednemu, przepracowywanemu, cierpiącemu organizmowi.
        -Na dzisiaj to tyle- oznajmił pan Farazowski, kończąc lekcję.- Do zobaczenia!- okrzyknął równo z dzwonkiem.
Wszyscy zaczęli się szybko pakować, ale i tak mi poszło to najszybciej, ponieważ nawet się nie rozpakowywałam. A zeszyt, który wyciągnęłam na początku lekcji, niemal od razu schowałam. Podniosłam się powoli na równe nogi, w razie, jakby znowu zaczęło kręcić mi się w głowie. I wiecie co? Dobrze zrobiłam, gdyż rzeczywiście wszystko wokół zawirowało. Przytrzymałam się oparcia krzesła i zacisnęłam mocno powieki. Na szczęście tym razem wszystko szybko minęło. Toteż szybko udałam się do wyjścia i jako pierwsza opuściłam salę, rzucając krótkie "do widzenia" nauczycielowi. I zamiast udać się do następnej sali, poszłam na dziedziniec, gdzie zajęłam miejsce pod rozłożystym drzewem, które dawało wiele cienia. Stąd miałam też duży widok na całą szkołę i uczniów z niej wychodzących. Niezbyt zainteresowana zerknęłam na otwierające się drzwi, by po chwili przenieść wzrok na błękitne, bezchmurne niebo. Wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Być może byłam uzależniona od wszelkich używek, ale w tej chwili miałam to, ładnie mówiąc, w dupie. Według Was nie jest to kulturalnie powiedziane? No cóż, mogłam użyć o wiele gorszych określeń...
Wyjęłam jedną fajkę i włożyłam do ust. Chciałam już go odpalić, ale jak na złość, zapalniczka nie zadziałała. Wkurzona wrzuciłam ją do kieszeni i zaczęłam szukać drugiej w plecaku. Gdy ją wreszcie odnalazłam, zadowolona chciałam zapalić papierosa, ale ta znowu nie zadziałała.
-Ten dzień chce mnie wykończyć- mruknęłam niemrawo, wyjmując szluga z ust. Chciałam go z powrotem wrzucić do paczki, ale w tej chwili dostrzegłam palącego nieopodal czerwonowłosego. Zdziwiłam się lekko jego obecnością, gdyż nie zauważyłam, jak tutaj przychodzi. Ale cóż, przyznam, że było to miłe zdziwienie, ponieważ zapewne miał on działającą zapalniczkę. Wstałam szybko i cicho podeszłam do niego od tyłu. Umiałam zakradać się do ludzi, toteż chłopak nawet nie zorientował się, gdy stałam centralnie za nim. Uśmiechnęłam się pod nosem i usiadłam za jego plecami.
-Pożyczysz ognia?- spytałam głośno, aż chłopak podskoczył zdezorientowany, po czym powoli odwrócił się do mnie przodem. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i posłałam mu wyczekujące spojrzenie.
-Co?- spytał, nadal będąc lekko zdziwiony.
-Ogień, zapalniczka- powiedziałam spokojnie i pomachałam chłopakowi paczką papierosów przed nosem.
-Aaa, to- mruknął cicho.- A skąd wiesz, że mam zapalniczkę?- spytał, wyrywając się z amoku i uśmiechając się zadziornie.
-Hmm, pomyślmy- westchnęłam, udając, że się zastanawiam.- Może dlatego, że trzymasz w ręce odpalonego papierosa?- zaśmiałam się, uśmiechając się złośliwie.
-Mądry argument- zaśmiał się.- Ale wiesz, że małym dziewczynkom nie wolno palić?- chłopak zdecydowanie zaczął mnie lekko irytować, ale ja, jak to ja, nie miałam zamiaru się poddawać.
-Nie to nie- zaśmiałam się i wyciągnęłam zapalniczkę, która znajdowała się w kieszeni kurtki chłopaka.- Tak w ogóle, fajna koszulka- stwierdziłam, gdy zrozumiałam, iż ma taką samą bluzkę co ja i oddaliłam się szybko, zostawiając zdziwionego chłopaka samego na dziedzińcu.
Zaśmiałam się wrednie, uważnie oglądając swoją zdobycz. Zadowolona odpaliłam papierosa, delektując się dymem nikotynowym w moich płucach. Oparłam się o ścianę budynku i paliłam w spokoju. Kiedy papieros zaczął się kończyć, rzuciłam go na trawę i przygasiłam butem. Skierowałam się w stronę wejścia, ale w pewnej chwili zostałam zatrzymana. Poczułam, jak ktoś kładzie swoją dłoń na moim ramieniu, toteż obróciłam się i spojrzałam znudzona na właściciela ręki, którym okazał się nie kto inny, jak czerwonowłosy.
-Oddaj zapalniczkę- powiedział spokojnie, na co ja parsknęłam śmiechem.
-Ale ja jej nie mam- odparłam pewnie, wpatrując się w szare tęczówki chłopaka.- Nie moja wina, że gubisz swoje rzeczy- mruknęłam, a uśmiech nie schodził z mojej twarzy.
-Bardzo zabawne- powiedział sarkastycznie i mocniej zacisnął dłoń na moim ramieniu.- Oddaj, mała- rozkazał.
-Ale co?- muszę przyznać, że lubiłam denerwować ludzi. A nic na nich tak nie działa, jak udawanie idioty.
-Zapalniczka- czerwonowłosy zaczął trochę się irytować, czyli wszystko szło po mojej myśli.
-Palisz?- udałam wielkie zdziwienie i oburzenie.
-Tak jak ty- warknął.- Oddawaj!
-Nie poddasz się co, nie?- zaśmiałam się, po czym rzuciłam chłopakowi jego upragniony przedmiot.- Szkoda, już nie podpalę włosów tej tępej blondynie- westchnęłam z bólem serca i zrzuciłam rękę chłopaka ze swojego ramienia, po czym szybko odeszłam.
-Ej, poczekaj!- dobiegł mnie jeszcze jego głos, więc łaskawie stanęłam w pół kroku i obróciłam się na pięcie. Chłopak w tym czasie podbiegł do mnie, uśmiechając się zawadiacko.
-Fajek ci nie zabrałam, nie wrobisz mnie- powiedziałam z doświadczenia.
-Nie, nie o to chodzi- powiedział, jednak na wszelki wypadek sprawdził wszystkie kieszenie.
-To o co chodzi, panie Kastiel?- spytałam wesoło.
-Skąd znasz moje imię?- zdziwił się szczerze chłopak, nieświadom, iż rano również za nim stałam.
-Może dlatego, że nauczyciel je wspominał, gdy wszedłeś spóźniony do klasy?- nie wiem, czy mówiłam, ale lubię odpowiadać pytaniem na pytanie,
-A ty przypadkiem nie spóźniłaś się bardziej ode mnie?- zaśmiał się, ukazując swe białe zęby.
-A ty nie wiesz, że jestem ninją?- wiem, wiem, głupie pytanie, skoro on nawet nie wie, jak się nazywam.
-Nie miałem okazji, by się o tym dowiedzieć- odpowiedział pewnie, kończąc fazę pytań.
-Miałeś, tylko o nich nie wiesz- odparłam, puszczając mu oczko.- A teraz pozwól, śpieszy mi się- powiedziałam i znów zostawiłam go tam, zszokowanego i samego.
Gdy wreszcie zniknęłam za drzwiami, zaczęłam głośno się śmiać, nie zważając na ból głowy, który nadal mi towarzyszył. Można by pomyśleć, że ja i kac to najlepsi przyjaciele. Co ranek budzimy się razem i spędzamy cały dzień. A wieczorem, gdy musi już iść, ja zaczynam pić i rano mój przyjaciel znów powraca. Chociaż czy to tylko przyjaźń? Czy to coś więcej? Prawdę mówiąc można porównać to do toksycznego związku.... Chociaż wolałabym, żeby on łaskawie się odpierdolił i nigdy nie wracał.
-Julie, szukałam cię!- usłyszałam głośny krzyk Rozalii, która po chwili pojawiła się przed moimi oczami.- Chodź, muszę ci kogoś przedstawić!- zawołała i pociągnęła mnie za ramię w nieznanym kierunku. Westchnęłam w myślach, jednak szłam grzecznie za nią. Nie chciałam, by krzyczała na mnie, gdyż moja głowa mogłaby tego nie wytrzymać.
-Lysander! Lysander!- nawoływała dziewczyna, mając gdzieś moje samopoczucie. Pewnie nawet nie miała o nim pojęcia, więc w sumie nie ma ją za co winić.
-Roza, kurwa, nie krzycz tak- wysyczałam przez zaciśnięte zęby, a moja przyjaciółka posłała mi przepraszające spojrzenie. Westchnęłam zażenowana, przyśpieszając tempo.
-Witaj, Rozalia- usłyszałam czysty, piękny, męski głos, którego właściciel po chwili pojawił się koło nas. Spojrzałam na niego lekko zdziwiona. Niejaki Lysander to wysoki chłopak z białymi, lśniącymi włosami. Ma on różnobarwne tęczówki: jedną złotą, drugą szmaragdową. Strojem wyraźnie odstawał od reszty: był ubrany w pradawnym stylu wiktoriańskim. Uśmiechał się on delikatnie do dziewczyny, choć po chwili swój wzrok przeniósł na moją skromną osobę.
-Lysander, to jest moja przyjaciółka, Julie- przedstawiła mnie Rozalia.- Julie, to mój przyjaciel i brat Leo - Lysander.
-Miło poznać- powiedziałam, podając chłopakowi rękę, którą on delikatnie uścisnął i pocałował.
-Mi także, Julie- odpowiedział, uśmiechając się szczerze.
No, no.. Muszę przyznać, że zachowanie chłopaka zdziwiło mnie niemało, a w życiu wiele już widziałam...
-Lysander!- znowu ktoś zaczął wołać biednego białowłosego, który spojrzał w stronę źródła dźwięku, a my wraz z nim.
-Tu jesteś!- zawołał znany mi już głos i po chwili dołączył do naszej trójki. Niemalże od razu spojrzał w moją stronę, uśmiechając się kpiąco.
-Oo, widzę, że poznałeś już ninję- Kastiel zaśmiał się wrednie, zaczynając mnie już irytować.
-Spieprzaj- warknęłam niezadowolona, po czym przeniosłam wzrok na Lysa i uśmiechnęłam się do niego.
-Sorki, ale muszę spadać i poszukać idiotów- powiedziałam przyjaźnie.- Choć tu jeden już jest- mruknęłam pod nosem, co chyba nie umknęło czerwonowłosemu, który już otwierał usta. Jednakże w porę zniknęłam w poszukiwaniu przyjaciół. Znalazłam ich po niedługim czasie, gdy rozmawiali z pewnym człowiekiem o niebieskich włosach, którego wcześniej już widziałam.
-Hej- przywitałam się z przyjaciółmi.
-O, właśnie o tobie wspominaliśmy!- zawołał rozbawiony Steve, uśmiechając się w moją stronę.
-Nie chcę wiedzieć, co mówiliście- zaśmiałam się szczerze i podeszłam do niebieskowłosego.- Julie lub Julka, jak wolisz- podałam chłopakowi rękę, w między czasie dokładnie mu się przyglądając. Oprócz niebieskich włosów, w oczy rzucały się różowe tęczówki chłopaka i barwny strój, oraz zielone słuchawki na szyi.
-Alexy- uścisnął moją dłoń i odwzajemnił mój uśmiech.
Zadzwonił dzwonek, zwiastujący następną lekcję, którą był język angielski. Ciekawa jestem, czy będzie tutaj podział na grupy, czy też nie...
Zjawiły się dwie nauczycielki, co oznaczało, iż podział na grupy jednak będzie. Wpuściły nas do sali z uśmiechem, gdzie wszyscy rzucili się do swoich miejsc. Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, nauczycielki stanęły pośrodku sali.
-Witajcie dzieciaki!- zawołała jedna, wyglądająca na o wiele młodszą. Miała ona brązowe włosy związane w kucyk i zielone oczy. Na jej rumianych policzkach malowały się gęsto ułożone piegi. Ubrana w fioletową koszulkę w białe paski i zwykłe, granatowe jeansy, wyglądała bardziej jak studentka niż nauczycielka. -Jestem pani Hover, a to jest pani Fartens- przedstawiła Hover.
Spojrzałam na drugą nauczycielkę. Ona z kolei była w podeszłym wieku. Miała blond włosy do połowy pleców. Ubrana w czarny żakiet i opiętą spódnicę do kolan w tym samym kolorze, nie wyglądała przyjaźnie. Lepsze wrażenie wywarła na mnie młodsza nauczycielka...
-Będziecie podzieleni na grupy: wolniejszą i lep...szybszą- powiedziała Fartens, która o mało co zaliczyłaby gapę. Chociaż i tak ją zaliczyła.- Ze mną pójdzie grupa szybsza, z panią Hover grupa wolniejsza- wytłumaczyła.
-Dokładnie!- zawołała entuzjastycznie młoda nauczycielka.- Teraz wyczytam listę mojej grupy, wyczytane osoby staną pod tablicą- oświadczyła i spojrzała na listę nazwisk. -Więc... Armin i Alexy Clivood- wyczytała pierwsze nazwiska, a różówooki i (zapewne) jego brat bliźniak stanęli pod tablicą.- Amber Dewin- kolejna osoba, która okazała się tą głupią, blond zdzirą. Julie Glory- usłyszałam swoje imię i nazwisko, toteż wstałam ociężale i dołączyłam do chłopaków.- Kastiel Hatet- kolejny człowiek, który dołączy do naszej grupki.
Spojrzałam na chłopaka, który stanął tuż koło mnie i uśmiechnął się złośliwie.
- Musisz się ze mną męczyć- szepnął rozbawiony, na co odpowiedziałam zażenowanym spojrzeniem.
-Charlotte Keti- nauczycielka wyczytała kolejne imię i nazwisko. Ukazała się nam dziewczyna o jasnobrązowych włosach i piwnych oczach.- Violetta Megin- fioletowłosa dziewczyna podniosła się nieśmiało i ustawiła się na końcu grupki.- I Iris Tores- skończyła wymieniać nauczycielka, chowając listę do torby. Spojrzałam na rudowłosą dziewczynę, która miała zakończyć naszą grupę.
Zaklęłam soczyście w myślach. Nie podobało mi się, że nie będzie ze mną moich przyjaciół. Ale jeszcze gorsze było to, iż musiałam użerać się z tym czerwonowłosym głąbem, który swoją drogą ciągle się na mnie patrzył.
-Czego się tak gapisz- warknęłam przez zaciśnięte zęby, nawet nie odwracając twarzy w jego stronę.
-A skąd wiesz, że się patrzę?- spytał sprytnie.
-Przecież jestem ninją- zaśmiałam się wrednie.
-Dobra, już, dobra- mruknął.- Ale mogłabyś ubierać jakieś bardziej kobiece ciuchy- mruknął zrezygnowany, przez co postanowiłam łaskawie odwrócić się w jego stronę.
-Nawet o tym nie marz- zaśmiałam się, ukazując szereg swych zębów.- Nigdy sukienki nie założyłam i nie założę- skwitowałam krótko i na tym chciałam zakończyć rozmowę.
-Jak dla mnie nie musisz zakładać- kontynuował Kastiel.- Chętnie zobaczyłbym cię w bieliźnie- zaśmiał się, niebezpiecznie się zbliżając.
-Haha, naprawdę?- zaczęłam śmiać się, powodując zdziwienie chłopaka.- No to jesteś zjebanym zbokiem- stwierdziłam krótko i już naprawdę nie miałam zamiaru z nim rozmawiać.
-Więc my pójdziemy do sali obok, gdzie będą odbywać się nasze lekcje- zapowiedziała nasza nauczycielka i otworzyła drzwi sali.- Do widzenia, miłej lekcji!- pożegnała resztę klasy i zaprowadziła nas do sali obok. Wszyscy rzucili się, by zająć odpowiadające im miejsca. A jako, że jestem leniwa, to się nie spieszyłam, czego później bardzo pożałowałam. Gdyż jedynym wolnym miejscem było miejsce koło czerwonowłosego gbura. Niezadowolona usiadłam koło niego, posyłając mu spojrzenie numer 4, mówiące: "nic nie mów, a przeżyjesz". Ale najwyraźniej ten człowiek był masochistką, gdyż zaczął trącać mnie długopisem w ramię.
-Czego ty ode mnie chcesz?- wreszcie nie wytrzymałam i spytałam zirytowana.
-Nic- odparł spokojnie, nie zaprzestając swojego zajęcia.- Tylko zastanawiam się, czemu jesteś taka wkurzona- mruknął, opierając głowę na wolnej ręce.
-Bo mnie wkurwiasz- odparłam prosto z mostu.
-Ale co takiego robię, mała?- zapytał, dodatkowo mnie irytując.
-Po pierwsze, nie mów do mnie mała!- zaczęłam wkurzona, łapiąc go za nadgarstek.- Po drugie, nie trącaj mnie!- wyrwałam mu długopis i rzuciłam go daleko do tyłu.- Po trzecie, jestem wkurwiona, gdyż mam kaca!- przyznałam szczerze. Nie lubię owijać w bawełnę. Było to dla mnie zbędne. -Po czwarte, daj mi swoją kanapkę- zarządziłam tonem nie znoszącym sprzeciwu.
-A to niby czemu?!- zdziwił się, ale i zdenerwował.
-Bo nic nie jadłam, więc również przez to mogę być rozdrażniona- powiedziałam beznamiętnie, choć nie wierzyłam, by chłopak zechciał mi dać coś do jedzenia.
-Od robienia ci kanapek jest twoja matka, więc skargi i zażalenia do niej- fuknął zdenerwowany. I wydawać by się mogło, że to koniec rozmowy. Ale dostałam jakiegoś dziwnego impulsu, za który później skarciłam się.
-Moja matka nie żyje- mruknęłam tonem wypranym z uczuć, nie podnosząc wzroku znad zeszytu.
-Długo?- zainteresował się Kas, przez co trochę zdziwiłam się.
-Można powiedzieć... Umarła przy moim porodzie- odparłam, nie rozumiejąc, czemu ja mu o tym wszystkim opowiadam,
-To trochę długo- westchnął Kastiel.- A ojciec?
Tutaj zamilkłam. Nie mogłam mu powiedzieć o mojej sytuacji domowej, o moich zmartwieniach, o tym wszystkim... Ale z drugiej strony, jeśli powiem coś innego, to on będzie się śmiać. Dlaczego ja w ogóle zaczęłam temat! Hendrixie, ratuj!
-Julie- odezwał się chłopak, chcąc mnie trochę pogonić.
-Ojciec mnie nienawidzi, więc ciągle wyjeżdża- szepnęłam, co w jakiejś części było prawdą.- Zawsze zostawia pustą lodówkę i mnie bez grosza... Niby jakiejś pracy szukam, ale..- zaczęłam i chciałam powiedzieć "ale przez miejsce mojego zamieszkania, nikt mnie nie chce zatrudnić", jednak powstrzymałam się. Nie chciałam głąbowi opowiadać, gdzie mieszkam. I tak mu za dużo powiedziałam. Czerwona lampka już się pali w głowie...
-Ale co?- spytał, przybliżając się.- Mów dalej- powiedział zachęcająco.
-Ale nie chcą mnie przyjąć- dokończyłam, siląc się na wymuszony uśmiech.
-Dziwisz im się?- spytał złośliwie.
-Nie- odparłam, po czym oboje zaczęliśmy się śmiać.
-Kastiel- zaczęłam, wpatrując się w jego szare tęczówki.
-Noo?- spytał, uśmiechając się delikatnie.
-Ty chyba nie jesteś taki zły- zaśmiałam się, przez co chłopak dał mi z łokcia w brzuch.
I tym sposobem rozpoczęła się bitwa, w której wszystkie chwyty były dozwolone. Z łokcia w brzuch, długopisem w ramię, przepychanie się, próba strącenia z krzeseł... Krótko mówiąc, chyba zaczęłam się z nim zaprzyjaźniać...


#########


I tak właśnie kończymy rozdział! Jest on trochę dłuższy, z czego jestem zadowolona. Ale za to nie wiem, czy jest on znośny, toteż jak zwykle czekam na komentarze! Prawdę mówiąc, niektóre fragmenty pisałam mając totalny zanik weny, co jest raczej widoczne... Toteż bardzo przepraszam! Mam nadzieję, że mimo wszystko jest to w miarę znośne... Wiem, że może być parę błędów, sprawdzałam, ale mogło mi coś umknąć. Więc sorki za to -.-
Także tego... Czekam na komentarze i do zobaczenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz