sobota, 13 sierpnia 2016

Rozdział 3

Ten dzień można zaliczyć do najgorszych dni, jakie młodzież może przeżyć. Mimo, że jest on co roku, to i tak wszyscy klną na niego i nienawidzą, gdy nadchodzi. Jak pewnie się domyślacie, jest to rozpoczęcie roku szkolnego.
Stałam przed lustrem, zakładając starą, białą koszulkę z poszarpanymi rękawami. Znaczy, ona nawet rękawów nie miała, a w ich miejsce zostały wystające nitki. To była moja osobista robota, z której byłam wyjątkowo dumna. Nie lubiłam kołnierzyków, długich rękawów i innych rzeczy, które noszą osoby niezwykle sztywne i tym samym, będące moimi wielkimi wrogami. Wracając, na koszulkę zarzuciłam czarną, skórzaną kurtkę, dobrze współgrającą z moimi spodniami, wykonanymi z tego samego materiału o tym samym kolorze. Zawiązałam krwistoczerwoną bandamkę na natapirowanych włosach. Na szyję założyłam czarną obrożę z ćwiekami, a na rękę parę rzemyków. Do tego glany na stopy i byłam gotowa do wyjścia. Klnąc pod nosem na znienawidzony dzień, zamknęłam drzwi na klucz. Jedynym pozytywem nadchodzących dni było to, że nadal ojca nie było w domu i miałam święty spokój. No, może nie do końca spokój. Mój telefon nie dawał sobie odpoczynku, przy okazji męcząc mnie pierdyliard razy dziennie. Oczywiście nie można obwiniać o to małego urządzenia, którego swoją drogą dostatecznie nie lubiłam. Sprawcą była Rozalia, która dzwoniła i bez przerwy nawijała mi o różnych pierdołach. Z jednej strony okropnie mnie to wkurwiało. Ale z drugiej bardzo się cieszyłam, że mam wreszcie przyjaciółkę, która naprawdę chce ze mną rozmawiać. Po raz pierwszy w życiu.
Jak na początek września było bardzo ciepło, wręcz upalnie. Słońce grzało niemiłosiernie, tylko dołując uczniów, że wakacje i czas wolny się skończyły. Tak i ja miałam, choć słońce nie miało nic do tego. Ogromnie nie trawiłam szkoły i bardzo nie chciałam do niej iść, a zwłaszcza do liceum, gdzie będziemy najmłodszym rocznikiem, a z doświadczenia wiem, że najmłodszy ma zawsze przesrane. Oczywiście ja nie dam się pomiatać, ale współczuję innym, co jest dość rzadkim zjawiskiem. Założyłam na nos okulary-pilotki, które wyciągnęłam z plecaka, bez którego nigdy nie ruszałam się gdziekolwiek. Wiadomo, gdzieś będzie trzeba trzymać alkohol.
Przed blokiem czekał już na mnie Steve, którego strój był typowo galowy, bez żadnego charakteru, ale co mu się dziwić. Długie włosy chłopaka, które w tej chwili rozwiane były na wszystkie strony świata, same w sobie nadawały drapieżności chłopakowi. Chociaż dało się zauważyć parę rzemyków zawieszonych zarówno na jego szyi, jak i na prawej ręce.
-Cześć Rudy!- zawołałam, podchodząc bliżej do chłopaka, który swój wzrok skierował w moją stronę.- To co, po Mike'a?- spytałam, siadając koło niego na ławce i spoglądając na niego wyczekującym spojrzeniem.
-Cześć wredzielcu- powiedział, szeroko uśmiechając się.- Jasne, chodź!- zawołał wesoło i zerwał się natychmiast na równe nogi.
Również wstałam i powoli podążałam koło chłopaka, który dzisiaj był wyjątkowo gadatliwy. Gdy po raz setny opowiadał, jak nie chce mu się kończyć wakacji, westchnęłam niesłyszalnie, lecz nie przerywając mu. Rozumiałam go doskonale, a on wiedział o tym, więc nie musiałam nawet się odzywać. Wystarczało mu zwykłe pokiwanie głową lub zdawkowe "jasne".
Dotarliśmy pod blok, gdzie mieszkał ostatni z naszej popierdolonej paczki. Już mieliśmy zacząć nawoływać chłopaka, lecz w ostatniej chwili dostrzegliśmy go siedzącego na ławeczce. Podeszliśmy do niego od tyłu i wydaliśmy z siebie głośne, bliżej nie określone dźwięki, wprost do jego ucha. Velor krzyknął przerażony, zwalając się ze swojego siedziska i runął na ziemie.
-No dzięki, ubrudziliście mi koszulkę- fuknął, udając wielce obrażonego, po czym wstał i zaczął się otrzepywać, wkładając w to całą swoją uwagę. Po zakończonym porządkowaniu się, chłopak spojrzał na nas spod byka, ale szybko złość mu minęła i zaczął się panicznie śmiać. Nie wiedziałam, o co mu chodzi, a szkoda, bo chętnie bym się z nim pośmiała.- Ty to nawet na galowo ubierasz się jak obdarciuch- powiedział w moją stronę, a ja uraczyłam spojrzeniem nr. 3, które samo za siebie mówiło sarkastyczne: "Naprawdę?". Przyjrzałam się Mike'owi, zauważając, że on, tak jak Steven, ubrał się najzwyczajniej w świecie na galowo, choć i on miał parę rzemyków na sobie.
-Dobra, to idziemy?- zagadnął Rudy, któremu raczej nie podobała się myśl, że możemy spóźnić się na rozpoczęcie roku.
-Raczej jedziemy, bo nadal mam samochód- zaśmiał się ciemny blondyn, czym choć trochę poprawił nasze pochmurne nastroje.
Wsiedliśmy do samochodu, a ja jak zwykle musiałam być z tyłu. Niegdyś bym się wkurwiła, ale teraz dobrze wiedziałam, że to tylko korzyść dla mnie, gdyż mogę "rozwalić" się na całym, tylnym siedzeniu, co mi bardzo odpowiadało. Otworzyłam okna z moich obu stron, wystawiając przez jedno ramię. Gdy auto ruszyło, wyczuwalne podmuchy powietrza wpadały do środka, rozwiewając moje czarne włosy, dając przyjemne ochłodzenie w upalny dzień. Chłopaki włączyli muzykę, dzisiaj padło na Iron Maiden. Pierwsze dźwięki Run To The Hills rozbrzmiewały z wszystkich głośników, rozchodząc się po samochodzie, ale podejrzewam, że i po ulicach, gdyż muzyka była naprawdę głośna i zapewne słyszały ją samochody przejeżdżające obok i piesi grzecznie idący chodnikiem.
-Kurwa, ale bym się napiła whisky!- pomyślałam na głos, przerywając falę milczenia.
-Ty zawsze byś się napiła- stwierdził prawidłowo Mike, którzy wpatrywał się uważnie w jezdnię, by nie zabić nas, gdyż chcieliśmy wypić jeszcze wiele hektolitrów napojów wysokoprocentowych. Ponownie wszyscy przestali się odzywać, a mi to nawet odpowiadało, albowiem mogłam w spokoju raczyć się czystymi dźwiękami gitar. Spoglądałam w okno, gdyż zawsze lubiłam patrzyć, kto nas mija. Nie raz zdarzyło się, że ów człowiek również na mnie patrzył, a czasem nawet robił głupie miny, a ja nie dawałam za wygraną i kolejny festiwal głupich min wpisany był na moją korzyść. Tym razem koło nas pojawił się kabriolet z otwartym dachem. W moją stronę gapiła się blondynka w stroju galowym, choć dekoltu przypominał raczej strój taniej dziwki. Spoglądała na mnie z wyższością, jakby chciała powiedzieć: "patrz, jaka ja zajebista i w czym się wożę!". A ja odpowiedziałam, no co tu dużo ukrywać, pięknym gestem, jakim było pokazanie środkowego palca dziewczynie, co ją bardzo oburzyło.
-Julka, widzisz tą blondynę z falowanymi włosami?- spytał Roxx , a w jego głosie słychać było obrzydzenie, jakie wywołała dziewczyna.
-Właśnie pokazałam jej środkowy palec, a co?- odpowiedziałam przyjacielowi przez śmiech.
-Czyli dlatego tak się dziwka oburzyła- zaśmiał się chłopak, który po chwili obrócił się twarzą w moją stronę.- Tobie to nie za wygodnie?- zagadnął sarkastycznie, uśmiechając się głupawo.
-No coś ty, ja tu mam piekło na ziemi!- zaśmiałam się, jednak w moim głosie słychać było dużo ironii.
-Wy się chichracie, a ja tu pracuję!- powiedział niezadowolony Mike, który nawet na chwilę nie mógł oderwać wzroku od jezdni, ze względu na duże natężenie ruchu drogowego.- A do tego korek jest- westchnął zrezygnowany, przez co wystawiłam głowę przez okno i ujrzałam daleko ciągnące się pasma samochodów. Mruknęłam pod nosem parę przekleństw i głowę schowałam do wozu, gdzie wszyscy spochmurnieli przez ten korek. Jednak chłopak, ku naszemu zdziwieniu, skręcił w boczną uliczkę, jadąc inną trasą niż dotychczas. O nic nie pytaliśmy, ufaliśmy mu jako kierowcy. Jechał szybko, pokonując wiele zakrętów, aż udało nam się wyjechać na główną trasę. Minęliśmy cały korek, który zapewne spowodowany był jakimś wypadkiem. Bo pomimo, że to bogata część miasta, to ludzie tutaj to kompletni idiocie, którzy myślą, że pieniądze wszystko załatwią. Otóż nie wszystko, ludzie drodzy! Korka pieniędzmi nie pokonasz! Ale umysłem tak!
Gdyby tak się zastanowić, to wszystko było trochę dziwne. Nasza dzielnica, ciemna strona miasta, jak to wszyscy niewłaściwie określają, leży koło snobistycznej dzielnicy. Ten podział społeczeństwa jest chory! A najgorsze, że dzieli nas mur, podobny do tego berlińskiego w XX w. Tylko, że on dzielił ludzi fizycznie, a tutaj podział raczej jest psychiczny. No bo, przecież możesz przejść sobie bezkarnie. Ale ludzie tam mieszkający patrzą się na ciebie krzywo, będą się śmiać i za wszelką cenę będą pokazywać, że ty jesteś śmieć, a oni władcy świata, podobnie jak przed chwilą ta blondi. Więc pokazałam mój stosunek do tego. Mam to po prostu w chuju, a że takowego nie posiadam, to nic. Przemilczcie to. Po prostu. Nie próbujcie zrozumieć, po prostu przemilczcie. Tak będzie dla wszystkich lepiej.
Na szczęście wyjechaliśmy z tej dzielnicy i znaleźliśmy się w tej normalnej, gdzie mogą żyć wszyscy. I w tej też znajduje się nasza szkoła. W oddali widniał już różowy budynek, od którego miałam ochotę rzygać i którego tak bardzo nie chciałam odwiedzać. Jednak przyszedł czas, gdy musiałam oddać się obowiązkowym torturom, wykonywanym w ciasnych celach z wieloma uczniami. Było to gorsze niż niejedno więzienie... Zostało już niecałe 500 metrów do parkingu. Wszystko szło jak najlepiej, ale wiadomo, że coś spieprzyć się musiało. W tym wypadku było to wielkie drzewo, które nagle wyrosło tuż przed nami.. Zacisnęłam powieki i jedyne co słyszałam to dźwięk tłuczonego szkła i krzyki ludzi. Serce waliło mi jak szalone, a ręce zaczęły delikatnie drżeć. Nie, nie bałam się o siebie i swoje życie. Martwiłam się o przyjaciół, że im coś się stało. Byli moją rodziną, oni jedyni mnie rozumieli. Nie chciałam ich stracić, byli bardzo ważni w moim życiu. Otworzyłam szeroko oczy, po czym nerwowo rozejrzałam się. Zobaczyłam swoich przyjaciół, którzy wgapiali się tępym wzrokiem w wielką dziurę w szybie.
-Chłopaki, żyjecie?- spytałam pewnie, aczkolwiek środku byłam cała roztrzęsiona.
-Ja chyba- powiedział Steven, łapiąc się za swój rudy łeb, by sprawdzić, że jest na swoim miejscu.
-Kurwa, na piechotę będzie trzeba wracać!- zawołał wkurzony Mike, dając znak, że wszystko z nim w porządku. Znaczy, z nim nigdy nie jest w porządku, ale patrząc na jego normę.
-Zjebane- skwitowałam i otworzyłam delikatnie drzwi samochodu, po czym moi przyjaciele zrobili to samo. Gdy wyszliśmy z auta, ujrzeliśmy wokół siebie tłum gapiów, którzy szeptali między sobą. Wszyscy patrzyli się dziwnie na nas, zresztą, jak mogłoby być inaczej. Oczywiście nikt do nas nie podszedł, tylko stali i patrzyli. Nagle Mike wyskoczył przed nas i stanął w rozkroku z rozłożonymi rękami i krzyknął: "My żyjemy! Szatan nas ochronił!", po czym rzucił do nas krótkie "chodźcie" i przedzierając się przez zdziwione tłumy, dotarliśmy pod samą szkołę. Przy wejściu zauważyłam dobrze znane, białe, długie włosy, które należeć mogły tylko do jednej osoby.
-Hej Roza- powiedziałam do postaci, podchodząc trochę bliżej niej. Dziewczyna w odpowiedzi szybko się obróciła twarzą w moją stronę i przytuliła mnie po przyjacielsku, wydobywając z siebie głośny pisk, wywołujący krwotok uszów, zapewne wyrażający radość.
-Cześć Julie! Hej Mike, Steven!- zawołała i również przytuliła chłopaków.
-Siemka Rozalia!- zawołali obaj na raz (kurwa, jaka telepatia!).
-Chodźcie na salę!- zarządziła i w czwórkę zmierzaliśmy na salę gimnastyczną, gdzie miało odbyć się oficjalne rozpoczęcie męczarni. Zajęliśmy miejsca na tyłach, lecz na tyle blisko, by wszystko widzieć. Rozejrzałam się po niemałym pomieszczeniu, które już niemal pękało w szwach. Cała sala huczała od rozmów uczniów, zarówno bardzo wesołych, jak i tych mniej. Nagle zapadła głucha cisza, gdyż przed mównicą pojawiła się kobieta w podeszłym już wieku. Posiwiałe włosy miała spięte w idealnego koka, który nie miał prawa rozwalić się, a którekolwiek pasmo włosów nie mogło przysłonić ciemnych oczu, które i tak obserwowały wszystkich znad okularów.
-To już wiem, kto pracował nad wyglądem szkoły- mruknęłam pod nosem, zauważając strój kobiety, który składał się z różowego żakietu z fioletową koronką. Spódnica, która była w tym samym kolorze, sięgała do kolan i była lekko opięta, ale i tak za ścisła na wiek kobiety.
-Witajcie uczniowie Liceum Słodki Amoris- rozległ się głos staruszki, niesiony przez głośniki.- Jestem dyrektor Shermansky i mam zaszczyt powitać was jako pierwsza w naszym cudnym liceum- zaczęła typową, nudną gadaninę.- Zacznijmy od tego, że musicie poznać zasady, które obowiązują w naszej szkole. Po pierwsze, wszelkie używki na terenie szkoły są zabronione. Po drugie, wszyscy zachowują się kulturalnie w stosunku do nauczycieli i rówieśników- oparłam głowę na dłoni, szeroko ziewając, gdyż strasznie mnie to przynudzało. Aż wreszcie wyłączyłam się i zamiast słuchać najważniejszej osoby w szkole, myślałam, jak wygląda gówno węża. Ale chyba to są takie bobki, jak u królika...
-Julka, ty w ogóle tego słuchasz?!- głośny krzyk i trącenie łokciem w mój brzuch zdołało przywołać mnie to rzeczywistości.
Spojrzałam wściekła na osobnika, który śmiał tykać mnie i przerywać w moich jakże zajebistych rozmyślaniach. Gdybym mogła zabijać wzrokiem, owy osobnik byłby martwy. I nie tylko on, ale nie będę wymieniać teraz całej listy ludzi, którzy zasługiwali (według mnie) na śmierć.
-Nie- odpowiedziałam krótko i ponownie oddałam się rozmyślaniom, które ni chuj były mi potrzebne. Ale cóż zrobić, to najlepsze, co mogłam robić w tej chwili.
-Tyle miałam Wam do powiedzenia- te słowa wpadły jednym uchem do głowy, ale zaraz wyleciały drugim.
Uniosłam oczu ku niebu, tak bardzo chcąc, by ta męczarnia się skończyła... Chwila, wróć! To koniec?!
-Teraz oddalicie się do swoich sal, gdzie poznacie wychowawców i resztę klasy- dokończyła staruszka, budząc w moim sercu wielką radość.
Wszyscy zerwali się na równe nogi i szybko skierowali się ku wyjściu. Ja i moi przyjaciele uczyniliśmy tak samo, a że byliśmy najbliżej drzwi, nie musieliśmy przepychać się przez tłum młodzieży. Spokojnym krokiem zmierzaliśmy do naszej nowej klasy, która miała dość... hm? Ciekawy? Tak, ciekawy numer, którym było 69. Ustawiliśmy się pierwsi i nie pozostało nam nic innego, jak czekać na rówieśników i nauczyciela, bądź nauczycielkę, tego jeszcze nie wiem. Ale nie długo poznam tę jakże ważną odpowiedź....
Po chwili nie byliśmy już sami: wszyscy stali i przepychali się, by być jak najbliżej drzwi i zająć najodpowiedniejsze dla nich miejsce. My grzecznie odsunęliśmy się na bok, nie chcieliśmy stać w tym rozbestwionym tłumie. Niedługo też przyszedł nauczyciel i wpuścił nas do sali. Wszyscy niemal wbiegli do sali i rzucili się ku krzesłom, które staną się moją męczarnią.
Wraz z chłopakami i Rozalią ponownie zajęliśmy miejsca na końcu, nie była nam potrzebna główna rola. Znudzonym wzrokiem zaczęłam patrzyć się na nauczyciela, który był w średnim wieku. Miał ciemnobrązowe, niemal czarne włosy i szare oczy, przysłonięte okrągłymi okularami. Ubrany był w białą koszulę z kołnierzykiem, na którą zarzucono ciemnoniebieski sweter. i czarne, bliżej niezidentyfikowane spodnie.
-Witajcie moi drodzy!- zaczął pogodnie, uśmiechając się jak głupi do sera.- Jestem pan Farazowski i jestem waszym nowym wychowawcą. Po za tym uczę historii, więc będziemy spotkać się parę razy w tygodniu- przedstawił się tak, jak na nauczyciela przystało.- Dzisiaj moim zadaniem będzie podanie Wam planu lekcji i krótkie wprowadzenie was w rytm szkolny- powiedział, biorąc z biurka stos papierów, które niemal od razu wypadły mu z rąk, na co przez klasę przeszły ciche chichoty. Parę osób z pierwszych rzędów pomogło je pozbierać, dzięki czemu praca poszła o wiele szybciej.- Więc dobrze, rozdam wam teraz plan lekcji- powiedział i podszedł do pierwszej ławki, podając każdemu po karteczce. I tak okrążył całą klasę, co szło dość powolnie, gdyż nauczyciel był widoczną niezdarą.- Skoro wszyscy mają już plany, teraz opowiem wam co nieco o naszej szkole- powiedział spokojnie i stanął na baczność, zaczynając długi, mozolny wykład, którego nawet nie próbowałam słuchać, gdyż wiedziałam, że to i tak jest bez sensu. Nawet gdybym chciała, to i tak nie dałabym rady. Można powiedzieć, że jestem uczulona na zbędne pierdolenie i nudne gadanie. A i nie tylko na to: sztywniactwo, sztuczność, zawiść - przez takie rzeczy krew mi się w żyłam gotuje. Mam ochotę wtedy przywalić wkurzającej osobie, by nigdy więcej nie otwierała swej irytującej jadaczki.
-Więc i oto historia naszej szkoły!- zakończył wykład mężczyzna, który cały czas był podekscytowany rozpoczęciem roku.- Teraz możecie iść już do domów. Jutro będą miłe lekcje, głównie byście się zapoznali w praktyce z naszym systemem i z resztą klasy- powiedział, otwierając drzwi od klasy.
-Nareszcie- mruknęłam, podnosząc swe obolałe od twardych krzeseł, cztery litery i ruszyłam do wyjścia. Nawet nie przyjrzałam się klasie, jakoś niezbyt mnie wszyscy interesowali. I tak jutro będzie zapoznanie, więc niby po co miałabym się dzisiaj nimi przejmować? I tak będę musiała z nimi spędzić te parę godzin dziennie, przez niecałe trzy lata. I pewnie będę miała dość...
Będąc już przy wyjściu ze szkoły, zorientowałam się, że nie ma przy mnie moich przyjaciół. Przystanęłam i zaczęłam się nerwowo rozglądać. Jakoś nie byłam chętna, by wracać na piechotę w samotności. Jasne, czasem fajnie wyjść samemu, ale akurat dzisiaj nie. Stałam więc sama, jak ten słup i czekałam, aż nasze zguby łaskawie się odnajdą. Ale pierwsze odnalazło mnie moje szczęście, a raczej jego brak. Czemu tak sądzę? Powodów jest wiele. Ale największy wpływ na moje zdanie miało to, że drzwi, koło których stałam, otworzyły się nagle i uderzyły mnie prosto w twarz, przez co zdezorientowana upadłam.
-O Boże, bardzo przepraszam- usłyszałam nieznany mi, męski głos.- Nic ci się nie stało?- spytał, a w jego głosie słychać było troskę.
-Nie, wszystko w porzo- odparła, rozmasowując obolałe skronie. Zmusiłam się do sadu i otworzyłam oczy, choć rozmaz był lekko rozmazany. Mimo to, ujrzałam blondyna z złotymi oczami. Miał na sobie białą koszulę z niebieskim kołnierzykiem i krawatem, na co zarzucił szarą marynarkę, z którą dobrze skomponowały się szare, jeansowe spodnie.- Przyzwyczajona jestem do różnych wypadków- zaśmiałam się, chcąc rozluźnić atmosferę.
-Na pewno?- spytał, bacznie mi się przyglądając.- A tak w ogóle jestem Nataniel- przedstawił się i pomógł mi wstać.- Nigdy cię tu nie widziałem. Pewnie pierwszoroczna?- spytał, siląc się na przesadnie miły głos.
-A tak, Julka jestem- powiedziałam, uśmiechając się szeroko.- Ale jak wolisz, to możesz mówić Julie.
-No to witaj w liceum, Julie- uśmiechnął się delikatnie.- Julka to chyba z innego języka?- spytał, nie przestając przypatrywać mi się.
-A tak, w połowie jestem Polką- powiedziałam, dumna ze swojego pochodzenia.- Ale od 3 roku życia mieszkam tutaj.
-Całkiem długo- zaśmiał się, choć ja nie widziałam w tym nic zabawnego.
-Taa- mruknęłam, a w tej chwili rozległ się głośny krzyk.
-Nataniel!- usłyszałam piskliwy głos, który strasznie mnie zirytował.
Odwróciłam się w stronę źródła dźwięku. I wiecie, kogo zobaczyłam? Tą pustą blondynę, która woziła się kabrioletem, a ja jej pokazałam środkowy palec.
-O, to ty- mruknęła niezadowolona na mój widok.
-Też się nie cieszę, że cię widzę- powiedziałam, uśmiechając się złośliwie,
-Nataniel, to ta zdzira, co mnie obraziła podczas jazdy!- zawołała, zwracając się do blondyna. Chłopak otworzył usta z zamiarem odpowiedzi, ale nie dane mu było nic powiedzieć.
-Ja zdzirą?!- zawołałam wkurzona.- Wiesz co? Spieprzaj dziwko- wysyczałam przez zaciśnięte zęby i szybko wyszłam na dwór, gdzie miałam zamiar poczekać na przyjaciół w spokoju.
Wkurzona spotkaniem tej tępej suki, usiadłam pod drzewem i wyciągnęłam paczkę papierosów, wraz z zapalniczką i po chwili wciągałam dym nikotynowy do płuc.
Po chwili dołączyli do mnie przyjaciele i razem mogliśmy powracać do domu, gdzie zapewne będziemy pić. Ale nawet to nie dało mi powodu do radości. Myśl, że ta suka jest ze mną w klasie, skutecznie obrzydzała mi życie. Szłam przez jakiś czas w ciszy, tak samo jak chłopaki, ale nie mogło trwać to zbyt długo. Po chwili wszyscy śmialiśmy się głośno, zapominając o torturach, jakie przed chwilą przeżywaliśmy. Nawet wkurwienie spowodowane blondyną, zniknęło w odmętach pamięci. Zapewne powrócą, gdy będę musiała się z nią spotkać, choćby na korytarzu, ale to nie jest teraz takie ważne. Teraz chciałam się po prostu wyluzować, odpocząć od pierdolenia farmazonów i oddać się w pełni ulubionej czynności, jaką było picie alkoholu z przyjaciółmi i muzyką w tle. Nie było nic, czego bym bardziej pragnęła w tej chwili. No, może śmierć wrogów lub własny harley, lub spotkanie z Hendrixem, lub... Dobra, koniec. Z tych realnych rzeczy chciałam najbardziej się nachlać i koniec niepotrzebnej dyskusji w mojej głowie...

    -Daleko jeszcze?- jęknął zrezygnowany Mike, któremu nogi odmawiały już posłuszeństwa.
Przeszliśmy niewiele, a on już musi marudzić. No nic to, trzeba wziąć jakoś go zmotywować. Co akurat w tym przypadku nie było łatwe, ale jak mus, to mus.
-Chodź no!- popędziłam chłopaka tonem, który nie znosił sprzeciwu.- Szybciej się whisky napijemy!- tak, to właśnie ta motywacja, która najbardziej na nasz wszystkich działa.
-No dobra- westchnął ciężko i podniósł swoje cztery litery. Powoli wlókł się za mną, więc postanowiłam trochę zwolnić tempa, by ci tutaj nie narzekali tak. Odwróciłam się w pewnej chwili, by zobaczyć, czy oni na pewno idą, nie przestając poruszać się w kierunku domu. Ale, że dzisiejszy dzień okazał się dla mnie bardzo pechowy, musiało się coś jeszcze stać. Tyłem głowy uderzyłam mocno o latarnię i upadłam z hukiem. Przymknęłam oczy i jęknęłam z bólu, co nie często mi się zdarza. Ale dzisiaj pobiłam sama siebie. Samochód, drzwi, a teraz jeszcze latarnia! Dziwnym trafem wszystkie siły odeszły, leżałam tak na tych chodniku. Usłyszałam jeszcze krzyki przyjaciół, ale były one oddalone, tak jakby zza mgły. Zacisnęłam mocniej powieki, gdyż ból nadal był silny, a nawet nasilał się z minuty na minutę. Rozchodził się po moim całym ciele w postaci dreszczu. Zacisnęłam szczękę, by przypadkowy jęk nie wydobył się z moich ust. Nie mogłam przecież pokazać, że jestem taka słaba....

____________

O to i koniec rozdziału 3! Długo musieliście na niego czekać, więc bardzo przepraszam, miałam takie.. Załamanie wiary. No nie ważne, to wszystko minęło. Wiem, że rozdział nie jest zbyt długi. Więc tym bardziej przepraszam. Pewnie też są błędy, za co też muszę Was przeprosić. Obiecuję, że teraz się poprawię. Dziękuję za przeczytanie i do zobaczenia w następnym! (mam nadzieję..)

P.S. Mam dwa pomysły na ciąg dalszy, nie jest to takie ważne, ale nie mogę się zdecydować. Dlatego pomyślałam, że spytam Was o zdanie. Jak wolisz, czy Kastiel powinien być z Julką w klasie, czy jednak nie? Nie zdradzę Wam, jak bym to zrobiła, więc pozostaje mi czekać na Wasze odpowiedzi!

2 komentarze:

  1. To tylko moje zdanie, ale chciałabym, żeby Kastiel był razem z Julką w klasie. Mogłoby być ciekawiej. Co do samego rozdziału to świetny jak zawsze. Czekam z niecierpliwością na następny. ;v; Pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każde zdanie się liczy! Też uważam, że będzie ciekawie, ale niektórzy mogliby chcieć inaczej, dlatego też pytam. Cieszę się, że rozdział się podoba :D!
      Również pozdrawiam!

      Usuń