-Też masz kaca?- spytał, jakby nie spodziewał się odpowiedzi.
-Jasne- mruknęłam, gdyż każdy, nawet najmniejszy dźwięk wywoływał kolejną falę bólu.- Idę poszukać kiszonej kapusty- powiedziałam zaspana i udałam się do kuchni, a chłopak za mną.
-A po co?- zapytał, drapiąc się po rudej łepetynie.
-Nakarmię nią gołębie- zaśmiałam się.- Nie no, sok z kapusty pomaga zwalczyć kaca- wyjaśniłam.
-Aaa, słyszałem o tym- odparł ledwo słyszalnie.
Patrząc do lodówki, pozbyłam się resztek nadziei. No tak, po co nam była wcześniej kapusta? Ale w tej chwili do pomieszczenia powolnym krokiem, obijając się o wszystkie meble wszedł zaspany Mike z włosami poczochranymi na wszystkie strony świata. Miał ledwo otwarte oczy, zaklejone jeszcze ropą senną. Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenia z Roxx'em.
-Hej Mike- zaczął przesadnie słodkim głosem, przeciągając każdą literę Rudy.
-O nie, ty czegoś chcesz- przejrzał nasze zamiary nowo przybyły.
-Słuchaj, poszedłbyś do sklepu po sok z kiszonej kapusty?- dokończyłam, nie zważając na słowa chłopaka.
A ten w odpowiedzi otworzył szerzej oczy i spojrzał na nas jak na ostatnich idiotów. Po chwili westchnął ciężko, a my posłaliśmy mu aż zbyt szerokie uśmiechy.
-A gdzie ją znajdę?- spytał zrezygnowany, gdyż wiedział, że opór tylko pogorszy jego sytuację.
-Ja pierdolę, ale to nie dobre!- zawołał Mike z grymasem, przez co moje uszy i głowa krwawiły.
-Zamknij się- warknęłam, trzymając się za bolącą skroń.- Przynajmniej pomaga.
-Ech, mam nadzieję- westchnął i dopił resztkę soku.
-Przydałoby się coś kupić do szkoły, nie?- zauważył Steve, chcąc mnie chyba po prostu wkurwić.
-Musisz mi mówić o tym różowym gównie!- zawołałam, wywołując kolejną falę bólu.
-No przepraszam, ale taka prawda- odpowiedział i wypił naraz całą szklankę lekarstwa na kaca.
-Smutne, ale prawdziwe- mruknęłam niezadowolona.
Powolnym krokiem podążałam za zadowolonymi chłopakami, którzy nieśli pełne zakupów torebki.
Często zastanawiało mnie to, że oni dużo rzeczy robili razem: zakupy, sprzątanie, a nawet czasem obiady. I w tej właśnie chwili przystanęłam, zastanawiając się poważnie nad jedną rzeczą, podejrzliwie mierząc tę dwójkę wzrokiem. A oni, nieświadomi niczego, szli, wesoło rozmawiając, gdyż kac nam jakimś cudem kompletnie minął. Zastanawia Was, nad czym ja myślę? Szybko odpowiadam: czy ta dwójka nie jest może parą homoseksualistów. Jednak szybko pozbyłam się tych niedorzecznych myśli. Przecież byłam ich najlepszą przyjaciółką, znałam chłopaków od, można by rzec, piaskownicy! Powiedzieliby mi, prawda? No prawda czy nie?
-O, tutaj są białe koszule na rozpoczęcie roku!- zawołał uradowany Mike, po czym złapał za rękaw Steva i zaciągnął go do kolejnego sklepu.
Mrucząc różne przekleństwa pod nosem, leniwie powlokłam się za nimi. Nie lubiłam chodzić po sklepach, ale ci dwaj siłą mnie niestety zaciągnęli, co naprawdę mi się nie podobało. Tak czy siak, weszliśmy do kolejnego butiku, który już przyprawiał mnie o mdłości. Swoją drogą, to dziwne, że nawet w niedziele takie sklepiki są otwarte, no nie?
Jasnożółte ściany pokryte były wieloma wieszakami. W lewym kącie stały trzy przymierzalnie, a w prawym ciemnozielone biurko, za którym stał wysoki chłopak z czarnymi, roztrzepanymi włosami, sięgające niemal ramion. Ubrany był w granatową marynarkę, spod której wystawała biała koszula, a na szyi zawiązaną miał blado fioletową apaszkę. Chłopak miał niewiele ponad 20 lat. Rozmawiał on z dziewczyną, która wyglądała, jakby była w naszym wieku. Miała ona długie, białe włosy sięgające pasa i złote, duże oczy. Ubrana w białą, zwiewną sukienkę do połowy uda i długie kozaki, była niesłychanej urody... Ale nie jestem homo! Nie myśleć sobie!
Chłopak najwyraźniej nas zauważył, bo przestał rozmawiać z partnerką i podszedł do nas.
-Dzień dobry, w czym mogę pomóc?- spytał z uśmiechem.
-Dzień dobry, my szukamy odpowiednich ubrań na rozpoczęcie roku, bo z starych wyrośliśmy- powiedział rozentuzjazmowany Steve.
-Takie rzeczy wiszą przy przymierzalniach- powiedział i wskazał ręką w kierunku stojaków, gdzie rzeczywiście było dużo białych koszul.
-Fantastycznie!- zawołali moi przyjaciele jednocześnie.- Choć Julka!- pociągnęli mnie za rękaw mojej ukochanej, skórzanej kurteczki, przez co omal nie upadłam.
Na szczęście zachowałam równowagę i bardzo niechętnie poczłapałam za podekscytowanymi chłopakami, którzy już mieli pierdyliard koszulek w rękach, które i tak według mojej opinii były takie same. Stwierdzając, że za nim zdecydują się na jedną miną całe wieki, usiadłam na sofie stojącej w kącie. Tupałam nogą przyodzianą w brudnego glana. W końcu zniszczone glany to szczęśliwe glany... Gorzej nimi oberwać w twarz!
-Hej- usłyszałam wesoły, dziewczęcy głos.
Podniosłam głowę i ujrzałam dziewczynę, która jeszcze przed chwilą rozmawiała z sprzedawcą.
-Cześć- odparłam, unosząc ledwo widocznie lewy kącik ust do góry.
-Rozalia jestem- powiedziała i podała mi rękę.- Ale mów mi Roza
-Julka, miło poznać- uścisnęłam dłoń dziewczyny, siląc się na resztki kultury.
-Julka? Dziwne imię, ale ładne- odarła, zajmując miejsce koło mnie.
-Taa, moja matka była z innego kraju. To zdrobnienie od Julia, a po angielsku to Julie- opowiedziałam dziewczynie, która próbowała być przyjazna, co mnie jednak trochę zdziwiło.
-O, jak w tej powieści! To który z tych chłopaków to twój Romeo?- spytała z dziwnymi iskierkami w oczach.
-Żaden. Nie jestem kochliwa- prychnęłam.
-Na każdego przyjdzie pora- zaśmiała się, a ja spojrzałam na nią jak na przybysza z innej planety.- Życie to jedna, wielka, miłosna podróż- westchnęła rozmarzona.
-No cóż, każdy ma swoje zdanie- nie, nie zamierzałam się kłócić.- Ja tam nie wierzę w miłość- a może jednak?
-E tam, miłość istnieje!- zawołała zdziwiona.- Przecież rodzice nas kochają!
-Nie mam rodziców. Znaczy, mam ojca, ale on często wyjeżdża, a zawsze kiedy jest, mówi że mnie nienawidzi- szepnęłam, nie wiedząc czemu dziele się z nią moim życiem.- I dobrze mi z tym.
-Przykro mi- na twarzy białowłosej pojawiło się niepotrzebne zmieszanie.
-A mi nie- zaśmiałam się.- Dlaczego do mnie podeszłaś?- spytałam bezpośrednio, będąc szczerze zdziwiona zachowaniem Rozy.
-Wydajesz mi się być fajną i ciekawą dziewczyną- powiedziała, uśmiechając się szczerze.- Chcę się zaprzyjaźnić!
Uśmiechnęłam się pod nosem. To była pierwsza dziewczyna, która nie patrzyła na mnie z nienawiścią i zainteresowała się moją osobą.
-Dzięki- powiedziałam cicho.- Chętnie się zaprzyjaźnię.
-Julka, w której lepiej?- dobiegł mnie głos Mike.
Na siłę podniosłam wzrok w stronę chłopaka, który trzymał dwie koszule, po jednej w ręce. Najpierw jedną przyłożył do ciała, potem drugą. Miałam rzucić krótkie "bez różnicy", ale moja nowa koleżanka mnie uprzedziła.
-W tej drugiej będzie ci lepiej. Bardziej będzie pasować do twarzy- stwierdziła, niczym profesjonalistka.- Idź lepiej ją przymierz, to sam się przekonasz- doradziła.
-Dzięki- chłopak oddalił się do przymierzalni, która i tak była blisko niego.
-Nie za często można zobaczyć chłopaków tak zaangażowanych w zakupy- Rozalia była pod wrażeniem.- Fajnie masz- uśmiechnęła się rozentuzjazmowana.
-Nie lubię zakupów- oświadczyłam.- Wolę posiedzieć w domu.
-Ja je uwielbiam!- stwierdziła, na co ja niezauważalnie się skrzywiłam.- A masz już strój na rozpoczęcie roku?- spytała.
-Pewnie założę to co zwykle- powiedziałam obojętnie.
-Czyli co?- dociekała dziewczyna.
-Zwykłą białą koszulę i czarne, skórzane spodnie- odparłam.
-A nie lepiej sukienkę lub spódniczkę?- spytała, lekko zawiedziona.
-Chyba jesteśmy kompletnie różne- zaśmiałam się, ale widząc jej nieszczęśliwą minę, dodałam:
-Ale przeciwieństwa się przyciągają- posyłając jej szczery uśmiech.
-Dokładnie!- zawołała, swoim lekko piskliwym głosem i mnie przytuliła.
Czułam lekki dyskomfort, ale gdzieś w głębi poczułam ciepło, którego tak dawno nie zaznałam. Ledwo przypomniałam sobie ostatnią taką sytuację, która miała miejsce lata świetlne temu.
Akurat z przymierzalni powrócił Velor z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Dzięki, miałaś rację!- zawołał do Rozalii.- Ty to masz wyczucie!
-Nie ma za co- uśmiechnęła się.- A tak właściwie, jestem Rozalia.
-Mike, a ten rudy to Steve- wskazał głową na chłopaka stojącego nadal przy wieszakach.- Julkę to już pewnie poznałaś, nie?- zaśmiał się.
-Tak, fajnie nam się gada- powiedziała zadowolona.
-Rudy łbie, ile jeszcze?!- zawołałam do Roxxa, chcąc wiedzieć, ile mam jeszcze czasu.
-Nie wiem!- odpowiedział zakłopotany.
-Roza, mogłabyś mu pomóc?- spytałam nieśmiało.- Bo nigdy się nie zdecyduje.
-Z wielką chęcią!- zawołała i podbiegła do chłopaka.
-Ty wreszcie znalazłaś przyjaciółkę?- zdziwił się Mike, zajmując miejsce białowłosej.
-Można tak powiedzieć- zaśmiałam się.- To w sumie ona mnie znalazła.
-To dobrze- uśmiechnął się.- Wydaje się być miła.
-Dziękuję, Rozalia- koło nas przeszedł Steve i szybko zniknął za drzwiami przymierzalni.
-Ty tu pracujesz?- spytałam, mając lekki podziw w głosie, że tak szybko doradziła chłopakowi.
-Nie, ale to jest sklep mojego chłopaka i często tu przebywam- odpowiedziała.
-A twój chłopak to ten z czarnymi włosami?- zainteresował się Velor.
-Tak, nazywa się Leo- powiedziała rozanielona na myśl o swoim wybranku.- A gdzie idziecie do szkoły?- spytała, wracając na ziemię.
-Do Liceum Słodki Amoris- ta nazwa ledwo przeszła przez moje gardło.- A konkretnie do pierwszej D.
-CO?! Ja też!- pisnęła i zaczęła skakać z radości.- Czyli jeszcze się zobaczymy!- powiedziała, uspokajając się.
-Na to wygląda- zaśmiałam się.
-Taaa dam!- zawołał Rudzielec, pokazując swoją osobę w koszuli.- Chyba jest dobrze?
-Idealnie- uśmiechnęła się dziewczyna.
-Lepiej niż na co dzień- zażartował Mike.
A ja się nic nie odezwałam. Nie nienawidziłam koloru białego, prawie tak, jak różowego. Dla mnie był zbyt jasny i widać na nim wszystkie plamy, odbarwienia... I jest kompletnym przeciwieństwem czerni, która dominowała w mojej szafie.
-A ty, Julka? Co myślisz?- Steven spojrzał na mnie tym przenikliwym spojrzeniem.
-Ona nic nie powie, bo nielubi bieli, bo nie jest czernią- zaśmiał się ciemny blondyn.
-No taaa!- Rudy walnął się w czoło z otwartej ręki.
-Jak wy mnie dobrze znacie!- wreszcie się odezwałam i poczochrałam bliżej stojącego Mike po włosach.
I co z tego, że był wyższy? I tak dałam sobie radę, a wszyscy wokół, łącznie ze mną, zaczęli się śmiać. Można by rzec, że atmosfera była bardzo przyjemna i przyjazna. Mimo, że białowłosa wyraźnie się od nas różniła, to chyba nas zaakceptowała i próbowała się z nami zakolegować, co o dziwo wcale nam nie przeszkadzało, jak w większości dziewczyn. Ogółem nie byliśmy zamknięci na nowe znajomości, ale jak jakaś dziwka mówi ci, co masz robić, a czego nie, to jest normalne, że nie chcesz być w jej pobliżu, a zwłaszcza się z nią przyjaźnić. No, chyba, że ktoś chce, bym jej wpierdoliła, a tego raczej nie oczekują moi przyjaciele....
-Z czego się śmiejecie?- spytał nieśmiało Leo, który właśnie pojawił się wśród nas.
-Z niczego- powiedział Steve i Mike razem.
-Tak jakoś- teraz to ja i Roza.
-Leo, będziemy razem chodzić do klasy!- zawołała białowłosa jak najgłośniej, zapewne chcąc ogłosić to całemu światu.
-To fajnie- powiedział, uśmiechając się ciepło.- A tak w ogóle, miło mi poznać.
-Nam również!- kurde, znowu gadamy chórem.
A skoro nie było klientów, to zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, iż dobrze się dogadujemy. Stwierdziłam, że nawet dobrze zrobiłam, wychodząc z domu na te pełne słońce, którego nie trawiłam. Gdyby się tak zastanowić, nie lubiłam wielu rzeczy, w większości tych, za którymi zwykłe nastolatki po prostu szalały. No cóż, ja nie jestem zwykła i normalna... I wiele osób może to z czystym sumieniem potwierdzić.
-Chyba czas na nas- mruknął Steve.- Musimy jeszcze znaleźć piórniki, może plecaki, bo jakimś cudem udało się nam wyciągnąć Julkę, co jest prawdziwym cudem- zaśmiał się.
-A możemy iść z wami?- spytała nastolatka, której na myśl o zakupach w oczach pojawiały się iskierki radości.
-Jasne- powiedziałam za wszystkich.- A za ile moglibyście?
-Za 10 minut zamykam sklep- powiedział czarnowłosy.
-No to sobie grzecznie poczekamy- powiedział Steve, poprawiając się na kanapie, gdzie musiało zmieścić się 5 osób, a przeznaczona była jedynie dla dwóch.
10 minut później
-To idziemy!- zawołała szczęśliwa złotooka i wysuwając się przed szereg, zaczęła iść w tylko sobie znanym kierunku, a że w kwestii zakupów postanowiliśmy jej zaufać, to grzecznie za nią podążaliśmy.
Chociaż miałam wielką nadzieję, że będzie to koniec zakupów na dzisiaj. Może chociaż sklepy będą już zamknięte? Ale to byłoby jeszcze gorzej, bo wtedy szłabym w ten upał na darmo, co jest dla mnie myślą wręcz przerażającą. I tak zapewne nic nie kupię, ale przynajmniej popatrzę sobie na wygłupy idiotów i jeszcze trochę poznam nowych znajomych, w tym dziewczynę, z którą będę chodzić do klasy, więc wszystko wychodzi na plus. Mały ale jednak. Wielkość tu nie gra żadnego znaczenia (bez skojarzeń proszę!).
-A może po zakupach pójdziemy na lody- zaproponowała Roza, a ja już widziałam wymowne spojrzenia moich przyjaciół, na co dostali ode mnie w głowę.
-Czemu ty ich bijesz?- spytała dziewczyna, tłumiąc śmiech.
-Za ich skojarzenia- powiedziałam tonem, oznaczającym, że to jest dla mnie w zupełności normalne.
No bo było, skoro znałam ich od tylu lat i na ogół przyjaźniłam się z chłopakami w różnym wieku. Do tego miałam ojca dziwkarza, toteż normalnym było, że takie zachowanie nie robiły na mnie wrażenia i po prostu do nich przywykłam. Taa, moje życie nie jest normalne, ale cóż.... Miejscami nawet mi się podoba.
-Oj chłopaki- westchnęła z udawanym bólem.
Czy nie dziwi Was to, że znając dziewczynę około godziny, już się dobrze z nią dogadujemy.
Bo jak dla mnie jest to duży szok, który równie szybko przyswoiliśmy.
-Ale na te lody chętnie pójdziemy- zadeklarował Roxx, bez robienia głupich min i znaczących spojrzeń.
-No to gites!- zawołałam i bez dalszych narzekań, ruszyłam zdecydowanie szybszym krokiem przed siebie.
Tak, tego mi było trzeba- pomyślałam, przeciągając się na ławce, która na całe szczęście stała w jakże kojącym w ten upalny dzień, cieniu. I zbiegiem okoliczności było również to, iż naprzeciw nas był sklep muzyczny, a na wystawie stała dokładna replika gitary mego boga: Jimiego Hendrixa*. Niby wolałam inne firmy, ale posiadając tak szczegółowo podobną do mistrza gitary to musi być cudowne uczucie. Chciałabym być tym szczęśliwcem, którą ową nabędzie, lecz biednemu wiatr w oczy i kij w dupę, albowiem nigdy nie będzie mnie na nią stać. Ech, przynajmniej jak jej już nie będzie, to w spokoju kupię instrument, którego bardziej potrzebuję, a mianowicie gitarę basową lub akustyczną, jeszcze nie zdecydowałam. Sklepy muzyczne stanowią wyjątek wszystkich sklepów, gdyż wręcz uwielbiałam chodzić do nich i mogłabym siedzieć tak i marzyć całymi godzinami... A wracając do gitary Hendrixa, przynajmniej mam miniaturkę takiej jako breloczek do plecaka. Cóż, muszę się tym zadowolić...
-Aha, Julka jest w innym świecie- dobiegał mnie głos Mike, ale i tak nie mogłam oderwać wzroku od gitary.
-Czemu?- spytała Rozalia.
-Gitara... Hendrix- wybełkotałam, nadal będąc w transie.
-I wszystko jasne!- zawołał Steve, jednak nie zwracałam na nich uwagi.
Dopiero na ziemię przywróciło mnie uczucie spływania zimnej, gęstej cieczy po mojej ręce, co oznaczało, że mój lód zaczął się roztapiać. Szybko zlizałam ją, po czym zajęłam się konsumpcją pysznego deseru idealnego na takie ciepłe dni jak dzisiaj. W przeciwieństwie do moich kolegów, delektowałam się smakiem, chcąc jak najdłużej cieszyć się każdą sekundą spędzoną poza domem i z dala od znienawidzonego ojca, o którym nie wiem, dlaczego teraz myślę. Byłam cholerne szczęśliwa, nawet cisza, której nie trawiłam, dawała mi radość. Nawet ptaki wydawały się wesoło śpiewać swoje pieśni ludowe, radując tym głupią populację ludzką.
-Fajnie dzisiaj było- tą ciszę przerwała wiecznie rozgadana Rozalia.- Musimy to kiedyś powtórzyć!
-Nie ma innej opcji!- odpowiedziałam, wyciągając nogi i nie otwierając zamkniętych oczu.- Będą jeszcze okazje, ty się o to nie martw- zapewniłam pewna swego.
-No, ale musimy się zbierać- powiedział zasmucony Leo.
-Jasne, rozumiemy- powiedział spokojnie Rudy.- I tak się niedługo zobaczymy.
Wszyscy wymieniliśmy się numerami i pożegnaliśmy. Nasi nowi znajomi poszli w swoją stronę, a my w swoją. Po drodze nadal rozmawialiśmy, jak cały zresztą dzień. O dziwo nigdy nie brakowało nam tematów, zawsze coś się znalazło. To szło z kosmosu niewidzialnym laserem, który jednak nikomu nie robił krzywdy, czego czasem naprawdę żałuję. Głównie w przypadku dziwek, dresów, policji, nauczycieli i jeszcze dłuuuugo by wymieniać. Teraz tematem były nasze dalsze plany. Nikt z nas nie wiedział, co ma zrobić, a nic nam się nie chciało. Złapał nas leń i najpewniej zostanie z nami na długo, więc wszyscy ostatecznie rozeszli się do swoich domów. Otwierając drzwi od mieszkania, moim celem stało się niewygodny materac, do którego zresztą przywykła. Znając mój upór, cel bez problemu został osiągnięty, więc wygodnie położyłam się na materacu, patrząc nieobecnym wzrokiem na sufit. Zajęłam się rozmyślaniem nad całym sensem życia. Doszłam do wniosku, że ludzie mają, najprościej mówiąc, przejebane. Od dziecka chodzą do szkoły, tak do pełnoletności. Potem z pięćdziesiąt lat bezustannej, ciężkiej harówki, a potem emerytura, na której ledwo wiążesz koniec z końcem, a rypie cię tak w krzyżu, że nawet poruszyć się nie możesz. Czy tak właśnie ma wyglądać moje życie? Czy ja właśnie tego chcę? A odpowiedź brzmi: nie. Nie, nie i jeszcze raz, kurwa, nie! Jak ja coś z tym nie zrobię, to chyba się zajebię! Jeszcze gorzej jest usługiwać własnego ojcu przez całe życie. Jedna strona mówi: "idź stąd w cholerę, nawet jakbyś miała mieszkać na ulicy", ale tego nie chciałam. Pewnie mówicie: "niby taka dumna, a siedzi w tym domu". Tak, siedzę! A to właśnie duma nie pozwala mi stąd odejść. Bo to była ucieczka. Nie zmiana na lepsze, nie rozpoczęcie nowego życia. To ucieczka od problemu, a tak nie mogłam postąpić. Chciałam stanąć z tym twarzą w twarz, walczyć o swoje i po męczącej, wyczerpującej bitwie odnieść spektakularne zwycięstwo. A tym bardziej, że mój ojciec był, jest i zapewne będzie tym....
I tutaj moje rozmyślania zostały brutalnie przerwane przez dźwięk dzwonka do telefonu, który echem rozniósł się po całym, niewielkim mieszkaniu.
-Halo?- odebrałam niechętnie, ale chcąc mieć tą rozmowę z głowy.
-No cześć Julie!- głos Rozalii po drugiej stronie mnie zadziwił. Nie sądziłam, że dziewczyna tak szybko się odezwie.
-Hej Roza- powiedziałam, nadal będąc nieco zdziwiona.
-Słuchaj Julie- dziewczyna wolała zwracać się do mnie amerykańskim imieniem.- Wiem, że dopiero co rozeszłyśmy się, ale moje plany zostały odwołane, więc nie miałabyś ochoty się spotkać?- końcówkę mówiła ze śmiechem, aczkolwiek była to poważna propozycja.
-Jasne, czemu nie!- zawołałam bez zastanowienia.
Umówiłam się z białowłosą w parku, mniej więcej w środkowej części miasta. Niby było to trochę daleko, ale wolałam nie zdradzać dziewczynie mojego miejsca zamieszkanie. Zresztą, kondycję miałam dobrą, więc jeśli pobiegnę, to dotrę w 20 minut. Miałam tylko nadzieję, że nie przeceniam swoich możliwości, bo ludzie, którzy tak robili również byli na mojej czarnej liście.
Nie przebierając się, wyszłam z domu, poprzednio pakując MP3, słuchawki i telefon oraz klucze do plecaka-kostki i zamykając drzwi, Włożyłam słuchawki do uszu, poprzednio odpalając ulubioną muzykę z MP3 i pobiegłam na spotkanie z dziewczyną.
Nie rozumiałam ludzi, którzy mówili, że spodnie ze skóry są niewygodne i w nich człowiek się bardzo poci. One były dla mnie idealne. Czułam się w nich swobodnie, jak w żadnych innych. A do tego one miały swój własny charakter. Prawie nigdy ich nie zmieniam, ewentualnie do snu się przebiorę. Były numerem jeden i nic, ani nikt tego nie zmieni, nawet jakby obiecali mi spotkanie ze Slashem**. Tak było od dawna i na wieki pozostanie. Dziękuję, to koniec w temacie.
Zbliżałam się szybko do miejsca spotkania, znalazłam się już w parku. Umówione byłyśmy przy stawiku, które znalazło się w centrum parku.
Miejsce te było nieprzeciętnego uroku. Trawa była idealnie równo przystrzyżona, a jej soczysty, zielony kolor pięknie komponował się z kwiatami, które porozrzucane były wszędzie, dając piękny efekt. Wokół ławek rosły wysokie, lecz równe żywopłoty, dające rozmawiającym trochę prywatności. W całym parku rosło wiele dużych drzew, najczęściej były to dęby i brzozy. Tam gdzie zmierzałam, był na dodatek mały stawik, jak już zresztą wcześniej wspominałam. Wokół niego rosła w miarę gęsta trzcina, a na tafli czystej wody pływały lilie wodne. Od wody odbijał się widok błękitnego, bezchmurnego nieba. Akurat teraz powiał delikatny podmuch kojąco chłodnego wiatru, przez co obraz lekko rozmazał się, lecz po chwili wrócił do normy. Zewsząd dobiegało radosne świergotanie ptaków, nieraz zakłócone przez spore grupki młodzieży, której jak zwykle w tym miejscu było dużo. Osobiście nie często tu przychodziłam, wiadomo, nie moja dzielnica i klimaty. Ale czasami lubiłam zrobić wyjątek i raz na jakiś czas tu przychodziłam. A wtedy odprężałam się i uspokajałam, mogłam wszystko na spokojnie pomyśleć lub marzyć o wielkiej sławie znanej gwiazdy rocka. Ale zazwyczaj byłam realistką, twardo stąpającą po ziemi, Ale wiadomo, każdy ma takie dni, w które chce po prostu zniknąć i pobyć z jedyną osobą, która jest tak samo inteligentna jak ty sam i zna cię lepiej, niż ktokolwiek inny: z sobą samym. Jednak takowe nie zdarzały się często. Zazwyczaj siedziałam z przyjaciółmi, wkurzając ich do granic możliwości, ale oni do tego przywykli. Poznali mój charakter, znają moje liczne wady i zalety, które mam nadzieję, że jednak posiadam.
-Julie!- z moich rozmyślań ponownie mnie coś wyrwało. Tym razem to był głos Rozalii.- Tutaj!- zawołała, nakierowując mnie na miejsce jej pobytu.
Chwilę się rozglądałam, lecz szybko odnalazłam wzrokiem białowłosą. Wyglądała ona tak jak w sklepie. Szybko do niej podeszłam i usiadłam koło niej na ławce.
-Ładnie tu, nie?- spytała, ze swoim entuzjazmem, który chyba nigdy jej nie opuszczał.
-No, całkiem, całkiem- mruknęłam.- Niezbyt często tu przychodzę.
-Dlaczego?- ta jej ciekawość często mnie trochę denerwowała, ale byłam w stanie jej to wybaczyć.
-Ech, nie moje klimaty- westchnęłam, gdyż nie do końca miałam ochotę jej tego tłumaczyć.- Po za tym, mieszkam dosyć daleko.
-A gdzie?- spytała, z czego nie byłam zachwycona, jednak starałam się nie dać po sobie tego poznać.
-W tak zwanej "ciemnej dzielnicy"- powiedziałam, bo skoro mamy się przyjaźnić, to powinnam być z nią szczera.
-Naprawdę?- w jej głosie było słychać podekscytowanie.- I dajesz sobie tam radę?- na te słowa zareagowałam głośnym śmiechem.
-A co tu nie dawać!- zaśmiałam się.- Tam ludzie nie są źli, po prostu ich rodzice nie mają pieniędzy i tam mieszkają- powiedziałam, ale musiałam się jeszcze chwilę zastanowić nad swoimi słowami. -Ale są inni. Mają swoje zdanie i są mili, pomocni... Tacy zwykli, prości ludzie- powiedziałam z pełnym przekonaniem.
-Niesamowite- mruknęła dziewczyna.- Weźmiesz mnie kiedyś ze sobą?- spytała z proszącą miną pieska.
-Zastanowię się- zaśmiałam się.- Ale najpierw bym musiała cię zapowiedzieć, bo nie zawsze są mili w stosunku do obcych- uśmiechnęłam się na myśl o wszystkich znajomych tam mieszkających.
-Okey, już się nie mogę doczekać!- zawołała, przytulając mnie.
-Roza.... Puść- wybąkałam, gdyż dziewczyna trochę mnie przydusiła.
-Już!- odskoczyła ode mnie.
Dziewczyna według mnie była miła i zabawna. Pewnie nieświadomie poprawiła mi humor, który ostatnio często się wahał. Swoją drogą, nigdy nie miałam takiej koleżanki, jak ona. Nigdy nie wyszłam z żadną dziewczyną, by tak sobie pogadać. To była pierwsza taka sytuacja, aczkolwiek mam nadzieję, że nie ostatnia.
-Julie? Słuchasz mnie?- spytała sztucznie oburzona.
-Ach, przepraszam, zamyśliłam się- posłałam dziewczynie przepraszające spojrzenie.
-Tak jak brat Leo! Może by was zeswatać i chodzilibyśmy na podwójne randki?- zdecydowanie, zbyt się rozmarzyła.
-Nie, no co ty! Ja tak mam tylko raz na jakiś czas!- próbowałam się przed tym bronić.
-Jak chcesz- mruknęła, ale widziałam, że była niezadowolona.
Tylko nie mogłam zmienić zdania w tej sprawie. Ona jest dosyć ważna, sama powinnam o tym rozstrzygać. A moja decyzja w tej sprawie pozostawała niezmienna: miłości nie ma, ona nie istnieje. Róbcie co chcecie, to w końcu moje osobiste zdanie, nie musicie się z nim zgadzać.
Rozmawiałyśmy tak, aż się ściemniło. Nie siedziałyśmy ciągle w jednym miejscu, spacerowałyśmy po całym parku. Wreszcie poczułam, że mam przyjaciółkę, z którą mogę porozmawiać o wszystkim i mieć z nią swoje sekrety. Dziewczyna poszła do domu, tak samo postąpiłam i ja, uśmiechając się pod nosem i czując ciepło w sercu....
Jimi Hendrix- legendarny gitarzysta, uważa się, że jest bogiem gitary. Geniusz instrumentu. Więcej na Wikipedii XD.
Slash- następny geniusz gitary, wielki idol Julki. Informacje na dobrze znanej Wam stronie XD
--------------------
Witajcie moi Czytelnicy! Mam zaszczyt oddać w Wasze ręce nowy rozdział. I to w pierwszy dzień wakacji, z czego jestem wyjątkowo dumna. Jakieś plany? Piszcie śmiało, uwielbiam czytać komentarze ^^. Za błędy w rozdziale przepraszam, nie sprawdzałam, ale na pewno je popoprawiam (kiedyś XD). Tak czy siak, pozdrawiam, życzę udanych wakacji, a studentom łatwego zaliczenia egzaminów na bardzo dobrą ocenę! I mam nadzieję, że do zobaczenia w następnym rozdziale!
Tak, tego mi było trzeba- pomyślałam, przeciągając się na ławce, która na całe szczęście stała w jakże kojącym w ten upalny dzień, cieniu. I zbiegiem okoliczności było również to, iż naprzeciw nas był sklep muzyczny, a na wystawie stała dokładna replika gitary mego boga: Jimiego Hendrixa*. Niby wolałam inne firmy, ale posiadając tak szczegółowo podobną do mistrza gitary to musi być cudowne uczucie. Chciałabym być tym szczęśliwcem, którą ową nabędzie, lecz biednemu wiatr w oczy i kij w dupę, albowiem nigdy nie będzie mnie na nią stać. Ech, przynajmniej jak jej już nie będzie, to w spokoju kupię instrument, którego bardziej potrzebuję, a mianowicie gitarę basową lub akustyczną, jeszcze nie zdecydowałam. Sklepy muzyczne stanowią wyjątek wszystkich sklepów, gdyż wręcz uwielbiałam chodzić do nich i mogłabym siedzieć tak i marzyć całymi godzinami... A wracając do gitary Hendrixa, przynajmniej mam miniaturkę takiej jako breloczek do plecaka. Cóż, muszę się tym zadowolić...
-Aha, Julka jest w innym świecie- dobiegał mnie głos Mike, ale i tak nie mogłam oderwać wzroku od gitary.
-Czemu?- spytała Rozalia.
-Gitara... Hendrix- wybełkotałam, nadal będąc w transie.
-I wszystko jasne!- zawołał Steve, jednak nie zwracałam na nich uwagi.
Dopiero na ziemię przywróciło mnie uczucie spływania zimnej, gęstej cieczy po mojej ręce, co oznaczało, że mój lód zaczął się roztapiać. Szybko zlizałam ją, po czym zajęłam się konsumpcją pysznego deseru idealnego na takie ciepłe dni jak dzisiaj. W przeciwieństwie do moich kolegów, delektowałam się smakiem, chcąc jak najdłużej cieszyć się każdą sekundą spędzoną poza domem i z dala od znienawidzonego ojca, o którym nie wiem, dlaczego teraz myślę. Byłam cholerne szczęśliwa, nawet cisza, której nie trawiłam, dawała mi radość. Nawet ptaki wydawały się wesoło śpiewać swoje pieśni ludowe, radując tym głupią populację ludzką.
-Fajnie dzisiaj było- tą ciszę przerwała wiecznie rozgadana Rozalia.- Musimy to kiedyś powtórzyć!
-Nie ma innej opcji!- odpowiedziałam, wyciągając nogi i nie otwierając zamkniętych oczu.- Będą jeszcze okazje, ty się o to nie martw- zapewniłam pewna swego.
-No, ale musimy się zbierać- powiedział zasmucony Leo.
-Jasne, rozumiemy- powiedział spokojnie Rudy.- I tak się niedługo zobaczymy.
Wszyscy wymieniliśmy się numerami i pożegnaliśmy. Nasi nowi znajomi poszli w swoją stronę, a my w swoją. Po drodze nadal rozmawialiśmy, jak cały zresztą dzień. O dziwo nigdy nie brakowało nam tematów, zawsze coś się znalazło. To szło z kosmosu niewidzialnym laserem, który jednak nikomu nie robił krzywdy, czego czasem naprawdę żałuję. Głównie w przypadku dziwek, dresów, policji, nauczycieli i jeszcze dłuuuugo by wymieniać. Teraz tematem były nasze dalsze plany. Nikt z nas nie wiedział, co ma zrobić, a nic nam się nie chciało. Złapał nas leń i najpewniej zostanie z nami na długo, więc wszyscy ostatecznie rozeszli się do swoich domów. Otwierając drzwi od mieszkania, moim celem stało się niewygodny materac, do którego zresztą przywykła. Znając mój upór, cel bez problemu został osiągnięty, więc wygodnie położyłam się na materacu, patrząc nieobecnym wzrokiem na sufit. Zajęłam się rozmyślaniem nad całym sensem życia. Doszłam do wniosku, że ludzie mają, najprościej mówiąc, przejebane. Od dziecka chodzą do szkoły, tak do pełnoletności. Potem z pięćdziesiąt lat bezustannej, ciężkiej harówki, a potem emerytura, na której ledwo wiążesz koniec z końcem, a rypie cię tak w krzyżu, że nawet poruszyć się nie możesz. Czy tak właśnie ma wyglądać moje życie? Czy ja właśnie tego chcę? A odpowiedź brzmi: nie. Nie, nie i jeszcze raz, kurwa, nie! Jak ja coś z tym nie zrobię, to chyba się zajebię! Jeszcze gorzej jest usługiwać własnego ojcu przez całe życie. Jedna strona mówi: "idź stąd w cholerę, nawet jakbyś miała mieszkać na ulicy", ale tego nie chciałam. Pewnie mówicie: "niby taka dumna, a siedzi w tym domu". Tak, siedzę! A to właśnie duma nie pozwala mi stąd odejść. Bo to była ucieczka. Nie zmiana na lepsze, nie rozpoczęcie nowego życia. To ucieczka od problemu, a tak nie mogłam postąpić. Chciałam stanąć z tym twarzą w twarz, walczyć o swoje i po męczącej, wyczerpującej bitwie odnieść spektakularne zwycięstwo. A tym bardziej, że mój ojciec był, jest i zapewne będzie tym....
I tutaj moje rozmyślania zostały brutalnie przerwane przez dźwięk dzwonka do telefonu, który echem rozniósł się po całym, niewielkim mieszkaniu.
-Halo?- odebrałam niechętnie, ale chcąc mieć tą rozmowę z głowy.
-No cześć Julie!- głos Rozalii po drugiej stronie mnie zadziwił. Nie sądziłam, że dziewczyna tak szybko się odezwie.
-Hej Roza- powiedziałam, nadal będąc nieco zdziwiona.
-Słuchaj Julie- dziewczyna wolała zwracać się do mnie amerykańskim imieniem.- Wiem, że dopiero co rozeszłyśmy się, ale moje plany zostały odwołane, więc nie miałabyś ochoty się spotkać?- końcówkę mówiła ze śmiechem, aczkolwiek była to poważna propozycja.
-Jasne, czemu nie!- zawołałam bez zastanowienia.
Umówiłam się z białowłosą w parku, mniej więcej w środkowej części miasta. Niby było to trochę daleko, ale wolałam nie zdradzać dziewczynie mojego miejsca zamieszkanie. Zresztą, kondycję miałam dobrą, więc jeśli pobiegnę, to dotrę w 20 minut. Miałam tylko nadzieję, że nie przeceniam swoich możliwości, bo ludzie, którzy tak robili również byli na mojej czarnej liście.
Nie przebierając się, wyszłam z domu, poprzednio pakując MP3, słuchawki i telefon oraz klucze do plecaka-kostki i zamykając drzwi, Włożyłam słuchawki do uszu, poprzednio odpalając ulubioną muzykę z MP3 i pobiegłam na spotkanie z dziewczyną.
Nie rozumiałam ludzi, którzy mówili, że spodnie ze skóry są niewygodne i w nich człowiek się bardzo poci. One były dla mnie idealne. Czułam się w nich swobodnie, jak w żadnych innych. A do tego one miały swój własny charakter. Prawie nigdy ich nie zmieniam, ewentualnie do snu się przebiorę. Były numerem jeden i nic, ani nikt tego nie zmieni, nawet jakby obiecali mi spotkanie ze Slashem**. Tak było od dawna i na wieki pozostanie. Dziękuję, to koniec w temacie.
Zbliżałam się szybko do miejsca spotkania, znalazłam się już w parku. Umówione byłyśmy przy stawiku, które znalazło się w centrum parku.
Miejsce te było nieprzeciętnego uroku. Trawa była idealnie równo przystrzyżona, a jej soczysty, zielony kolor pięknie komponował się z kwiatami, które porozrzucane były wszędzie, dając piękny efekt. Wokół ławek rosły wysokie, lecz równe żywopłoty, dające rozmawiającym trochę prywatności. W całym parku rosło wiele dużych drzew, najczęściej były to dęby i brzozy. Tam gdzie zmierzałam, był na dodatek mały stawik, jak już zresztą wcześniej wspominałam. Wokół niego rosła w miarę gęsta trzcina, a na tafli czystej wody pływały lilie wodne. Od wody odbijał się widok błękitnego, bezchmurnego nieba. Akurat teraz powiał delikatny podmuch kojąco chłodnego wiatru, przez co obraz lekko rozmazał się, lecz po chwili wrócił do normy. Zewsząd dobiegało radosne świergotanie ptaków, nieraz zakłócone przez spore grupki młodzieży, której jak zwykle w tym miejscu było dużo. Osobiście nie często tu przychodziłam, wiadomo, nie moja dzielnica i klimaty. Ale czasami lubiłam zrobić wyjątek i raz na jakiś czas tu przychodziłam. A wtedy odprężałam się i uspokajałam, mogłam wszystko na spokojnie pomyśleć lub marzyć o wielkiej sławie znanej gwiazdy rocka. Ale zazwyczaj byłam realistką, twardo stąpającą po ziemi, Ale wiadomo, każdy ma takie dni, w które chce po prostu zniknąć i pobyć z jedyną osobą, która jest tak samo inteligentna jak ty sam i zna cię lepiej, niż ktokolwiek inny: z sobą samym. Jednak takowe nie zdarzały się często. Zazwyczaj siedziałam z przyjaciółmi, wkurzając ich do granic możliwości, ale oni do tego przywykli. Poznali mój charakter, znają moje liczne wady i zalety, które mam nadzieję, że jednak posiadam.
-Julie!- z moich rozmyślań ponownie mnie coś wyrwało. Tym razem to był głos Rozalii.- Tutaj!- zawołała, nakierowując mnie na miejsce jej pobytu.
Chwilę się rozglądałam, lecz szybko odnalazłam wzrokiem białowłosą. Wyglądała ona tak jak w sklepie. Szybko do niej podeszłam i usiadłam koło niej na ławce.
-Ładnie tu, nie?- spytała, ze swoim entuzjazmem, który chyba nigdy jej nie opuszczał.
-No, całkiem, całkiem- mruknęłam.- Niezbyt często tu przychodzę.
-Dlaczego?- ta jej ciekawość często mnie trochę denerwowała, ale byłam w stanie jej to wybaczyć.
-Ech, nie moje klimaty- westchnęłam, gdyż nie do końca miałam ochotę jej tego tłumaczyć.- Po za tym, mieszkam dosyć daleko.
-A gdzie?- spytała, z czego nie byłam zachwycona, jednak starałam się nie dać po sobie tego poznać.
-W tak zwanej "ciemnej dzielnicy"- powiedziałam, bo skoro mamy się przyjaźnić, to powinnam być z nią szczera.
-Naprawdę?- w jej głosie było słychać podekscytowanie.- I dajesz sobie tam radę?- na te słowa zareagowałam głośnym śmiechem.
-A co tu nie dawać!- zaśmiałam się.- Tam ludzie nie są źli, po prostu ich rodzice nie mają pieniędzy i tam mieszkają- powiedziałam, ale musiałam się jeszcze chwilę zastanowić nad swoimi słowami. -Ale są inni. Mają swoje zdanie i są mili, pomocni... Tacy zwykli, prości ludzie- powiedziałam z pełnym przekonaniem.
-Niesamowite- mruknęła dziewczyna.- Weźmiesz mnie kiedyś ze sobą?- spytała z proszącą miną pieska.
-Zastanowię się- zaśmiałam się.- Ale najpierw bym musiała cię zapowiedzieć, bo nie zawsze są mili w stosunku do obcych- uśmiechnęłam się na myśl o wszystkich znajomych tam mieszkających.
-Okey, już się nie mogę doczekać!- zawołała, przytulając mnie.
-Roza.... Puść- wybąkałam, gdyż dziewczyna trochę mnie przydusiła.
-Już!- odskoczyła ode mnie.
Dziewczyna według mnie była miła i zabawna. Pewnie nieświadomie poprawiła mi humor, który ostatnio często się wahał. Swoją drogą, nigdy nie miałam takiej koleżanki, jak ona. Nigdy nie wyszłam z żadną dziewczyną, by tak sobie pogadać. To była pierwsza taka sytuacja, aczkolwiek mam nadzieję, że nie ostatnia.
-Julie? Słuchasz mnie?- spytała sztucznie oburzona.
-Ach, przepraszam, zamyśliłam się- posłałam dziewczynie przepraszające spojrzenie.
-Tak jak brat Leo! Może by was zeswatać i chodzilibyśmy na podwójne randki?- zdecydowanie, zbyt się rozmarzyła.
-Nie, no co ty! Ja tak mam tylko raz na jakiś czas!- próbowałam się przed tym bronić.
-Jak chcesz- mruknęła, ale widziałam, że była niezadowolona.
Tylko nie mogłam zmienić zdania w tej sprawie. Ona jest dosyć ważna, sama powinnam o tym rozstrzygać. A moja decyzja w tej sprawie pozostawała niezmienna: miłości nie ma, ona nie istnieje. Róbcie co chcecie, to w końcu moje osobiste zdanie, nie musicie się z nim zgadzać.
Rozmawiałyśmy tak, aż się ściemniło. Nie siedziałyśmy ciągle w jednym miejscu, spacerowałyśmy po całym parku. Wreszcie poczułam, że mam przyjaciółkę, z którą mogę porozmawiać o wszystkim i mieć z nią swoje sekrety. Dziewczyna poszła do domu, tak samo postąpiłam i ja, uśmiechając się pod nosem i czując ciepło w sercu....
Jimi Hendrix- legendarny gitarzysta, uważa się, że jest bogiem gitary. Geniusz instrumentu. Więcej na Wikipedii XD.
Slash- następny geniusz gitary, wielki idol Julki. Informacje na dobrze znanej Wam stronie XD
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDługi, nie długi, ważne, że jest! Cieszę się, że tak się podoba :D Następny rozdział będzie niedługo, jak się wezmę, to być może będzie jeszcze dzisiaj. Jakoś ostatnio straciłam sens tego, ale dzięki Tobie wszystko mi powraca, także dziękuję :)
UsuńRównież pozdrawiam i dziękuję za wenę i za komentarz!