-Julka, wstawaj, ty śmierdzący leniu!- nieznośny krzyk mężczyzny tuż nad moim biednym uchem zapewne miał na celu obudzenie mnie.
Ale chuj, bo tak się nie stało.
-Słyszysz, gówniaro?!- następny wrzask, który nic na mnie nie działał. Przyzwyczajona do ciągłych awantur spałam dalej.
-Zaraz- jęknęłam przeciągle, chcąc choć trochę uśmierzyć złość mężczyzny, przekręcając się przy tym na drugi bok.
-Ja ci dam zaraz!- syk mężczyzny nieprzyjemnie ranił moje uszy.- Jeśli nie wstaniesz w tej chwili, to pożałujesz do końca swojego nędznego życia!- mocne szarpnięcie za moje włosy wywołało grymas bólu na mojej jeszcze zaspanej twarzy
Dorosły zerwał ze mnie kołdrę, przez co spadłam z i tak cholernie niewygodnego materaca. Nieprzyjemny chłód wdzierał się do pokoju wraz z promieniami letniego słońca przenikającymi przez grubą warstwę chmur, przez co nie dało się nawet otworzyć oczu, czego oczekiwał ode mnie facet stojący koło mojego bezwładnie leżącego ciała.
-Wstajesz?!- te słowa i ton, jakim były wypowiedziane nie wywoływały u mnie żadnego strachu.
Nigdy nie budziły owego uczucia i budzić nie będą.
Ostatecznie, zniechęcona marnowaniem tak krótkiego i ulotnego życia, które zresztą zbyt często marnowałam podniosłam się do pozycji siedzącej.
-To skoro już nie śpisz- zaczął zadowolony mężczyzna.- Przedstawię ci twój plan dnia.
I tak dzień za dniem... Czy to poniedziałek, czy to, jak dzisiaj, przedostatnia sobota wakacji.
Zastanawiacie się, kim jestem? Już mówię, choć nie wiem, po co Wam to wiedzieć
Jestem Julka Glory, lat 16. Jedynaczka, córka Polki i Amerykanina. Matka umarła przy moim porodzie, a ojciec w tej chwili patrzy szczęśliwy na moją zniechęconą twarz. Tak, ten "krzykacz" to właśnie mój ojciec. Mieszkam w mieście Lafayette, w stanie Indiana w USA. To cholerne zadupie, choć nie do końca takie małe. Jedyna myśl, która mnie pociesza, to to, że wokalista legendarnego zespołu rockowego i jego przyjaciel stąd pochodzili ( a konkretnie Axl Rose i Izzy Stradlin z Guns N' Roses. Zna ktoś?). A z Polski przeprowadziłam się, gdy miałam 3 lata. Co nie zmienia faktu, że sama z siebie uczyłam się o kulturze i historii tego kraju, czego nie popierał mój ojciec.
-Słuchasz mnie, idiotko?!- no, niestety, później dowiecie się więcej o mnie, bo mój "ukochany" tata musiał nam przeszkodzić. Zresztą, na początek wystarczająco o mnie wiecie.
-A co mówiłeś?- spytałam, wyglądając przez okno, gdyż było to o wiele ciekawsze niż zarośnięta twarz faceta
-Słuchaj mnie lepiej, bo jeszcze raz powtarzać nie będę!- wściekłość w jego oczach nie była mi obca.
-Dobrze, słucham- westchnęłam, zakładając ręce na piersi.
-Najpierw robisz mi śniadanie, chcę jajecznicę z boczkiem. Ty sobie coś zjedz, jeśli chcesz.- zaczął wymieniać moje obowiązki, a ja wyciągnęłam jeden palec z zaciśniętej pięści, aby zapamiętać, ile rzeczy mam zrobić.- Potem pójdziesz do liceum sprawdzić, czy wywiesili już listę przyjętych i czy ty też tam jesteś. Wracając kupisz 6 bułek i 9 plasterków sera- wymagania faceta były po prostu chore.- Potem ja idę na ważne spotkanie, a ty w tym czasie ogarniesz w domu. Jak wrócę, to ma tu lśnić!- zakończył swój wywód grożąc palcem wskazującym, na co ja chciałam odpowiedzieć tym samym, tylko palcem umiejscowionym na środku dłoni, lecz ostatecznie powstrzymałam się przed tym podobno niekulturalnym czynem.
-Ech, już robię- mruknęłam niemrawo i powolnym krokiem ruszyłam do starej, zasyfionej kuchni.
Gdy weszłam do owego pomieszczenia, widok który nie jedną perfekcyjną panią domu doprowadziłby do zawału, nie robił na mnie wrażenia.
Brudne blaty w kolorze zgniłej zieleni przykryte były walającymi się wszędzie brudnymi talerzami. Na podłodze malowały się kolorowe plamy po różnego rodzaju sosach. W prawym kącie pokoju stał przepełniony brązowymi, kartonowymi pudełkami po pizzy kosz. Z otwartej lodówki wydobywało się żółte światło, przykryte wieloma butelkami z alkoholem, które w całym naszym domu były obecne. Małe okna przykryte były pożółkłymi od dymu papierosowego firankami. Pod nim stała kuchenka gazowa, cała w tym czymś czarnym (no bo, kurwa, nie wiem, jak się to nazywa!). Podeszłam do najczystszego blatu, zwalając do zlewu wszystkie naczynia. Miałam nadzieję, że szafeczka wisząca nad blatem mieściła w sobie jakiekolwiek naczynie zdatne do podania na nim jedzenia. O patelni nawet nie marzyłam.
Na moje szczęście, znalazł się ostatni, czysty talerz w tym domu. Ale cóż, przecież muszę umyć patelnię. Tylko, że w tym domu jest zawsze taki problem: zlew w kuchni zawsze jest zbyt przepełniony, więc wraz z patelnią udałam się do łazienki. Tam zresztą też panował okropny syf. Uważając, by nie nadepnąć na rozbite szkła leżące na ziemi, dotarłam do zlewu, gdzie mogłam normalnie umyć patelnię. Po wykonanej czynności, powróciła do kuchni i miałam zamiar poszukać w lodówce potrzebnych składników. Modliłam się w duchu, żeby one tu były, gdyż naprawdę nie chciałam zapierdalać do sklepu z samego rana. Jednak w tym dniu mam szczęście, gdyż udało mi się wszystko znaleźć. Zabrałam się za przyrządzanie żółtej papki, której bardzo nie lubiłam. Osobiście wolałam hamburgery, frytki, zapiekanki... Ogółem niezdrowe jedzenie. Ale cóż, przynajmniej nie będę musiała jeść tej jajecznicy.
Ale chuj, bo tak się nie stało.
-Słyszysz, gówniaro?!- następny wrzask, który nic na mnie nie działał. Przyzwyczajona do ciągłych awantur spałam dalej.
-Zaraz- jęknęłam przeciągle, chcąc choć trochę uśmierzyć złość mężczyzny, przekręcając się przy tym na drugi bok.
-Ja ci dam zaraz!- syk mężczyzny nieprzyjemnie ranił moje uszy.- Jeśli nie wstaniesz w tej chwili, to pożałujesz do końca swojego nędznego życia!- mocne szarpnięcie za moje włosy wywołało grymas bólu na mojej jeszcze zaspanej twarzy
Dorosły zerwał ze mnie kołdrę, przez co spadłam z i tak cholernie niewygodnego materaca. Nieprzyjemny chłód wdzierał się do pokoju wraz z promieniami letniego słońca przenikającymi przez grubą warstwę chmur, przez co nie dało się nawet otworzyć oczu, czego oczekiwał ode mnie facet stojący koło mojego bezwładnie leżącego ciała.
-Wstajesz?!- te słowa i ton, jakim były wypowiedziane nie wywoływały u mnie żadnego strachu.
Nigdy nie budziły owego uczucia i budzić nie będą.
Ostatecznie, zniechęcona marnowaniem tak krótkiego i ulotnego życia, które zresztą zbyt często marnowałam podniosłam się do pozycji siedzącej.
-To skoro już nie śpisz- zaczął zadowolony mężczyzna.- Przedstawię ci twój plan dnia.
I tak dzień za dniem... Czy to poniedziałek, czy to, jak dzisiaj, przedostatnia sobota wakacji.
Zastanawiacie się, kim jestem? Już mówię, choć nie wiem, po co Wam to wiedzieć
Jestem Julka Glory, lat 16. Jedynaczka, córka Polki i Amerykanina. Matka umarła przy moim porodzie, a ojciec w tej chwili patrzy szczęśliwy na moją zniechęconą twarz. Tak, ten "krzykacz" to właśnie mój ojciec. Mieszkam w mieście Lafayette, w stanie Indiana w USA. To cholerne zadupie, choć nie do końca takie małe. Jedyna myśl, która mnie pociesza, to to, że wokalista legendarnego zespołu rockowego i jego przyjaciel stąd pochodzili ( a konkretnie Axl Rose i Izzy Stradlin z Guns N' Roses. Zna ktoś?). A z Polski przeprowadziłam się, gdy miałam 3 lata. Co nie zmienia faktu, że sama z siebie uczyłam się o kulturze i historii tego kraju, czego nie popierał mój ojciec.
-Słuchasz mnie, idiotko?!- no, niestety, później dowiecie się więcej o mnie, bo mój "ukochany" tata musiał nam przeszkodzić. Zresztą, na początek wystarczająco o mnie wiecie.
-A co mówiłeś?- spytałam, wyglądając przez okno, gdyż było to o wiele ciekawsze niż zarośnięta twarz faceta
-Słuchaj mnie lepiej, bo jeszcze raz powtarzać nie będę!- wściekłość w jego oczach nie była mi obca.
-Dobrze, słucham- westchnęłam, zakładając ręce na piersi.
-Najpierw robisz mi śniadanie, chcę jajecznicę z boczkiem. Ty sobie coś zjedz, jeśli chcesz.- zaczął wymieniać moje obowiązki, a ja wyciągnęłam jeden palec z zaciśniętej pięści, aby zapamiętać, ile rzeczy mam zrobić.- Potem pójdziesz do liceum sprawdzić, czy wywiesili już listę przyjętych i czy ty też tam jesteś. Wracając kupisz 6 bułek i 9 plasterków sera- wymagania faceta były po prostu chore.- Potem ja idę na ważne spotkanie, a ty w tym czasie ogarniesz w domu. Jak wrócę, to ma tu lśnić!- zakończył swój wywód grożąc palcem wskazującym, na co ja chciałam odpowiedzieć tym samym, tylko palcem umiejscowionym na środku dłoni, lecz ostatecznie powstrzymałam się przed tym podobno niekulturalnym czynem.
-Ech, już robię- mruknęłam niemrawo i powolnym krokiem ruszyłam do starej, zasyfionej kuchni.
Gdy weszłam do owego pomieszczenia, widok który nie jedną perfekcyjną panią domu doprowadziłby do zawału, nie robił na mnie wrażenia.
Brudne blaty w kolorze zgniłej zieleni przykryte były walającymi się wszędzie brudnymi talerzami. Na podłodze malowały się kolorowe plamy po różnego rodzaju sosach. W prawym kącie pokoju stał przepełniony brązowymi, kartonowymi pudełkami po pizzy kosz. Z otwartej lodówki wydobywało się żółte światło, przykryte wieloma butelkami z alkoholem, które w całym naszym domu były obecne. Małe okna przykryte były pożółkłymi od dymu papierosowego firankami. Pod nim stała kuchenka gazowa, cała w tym czymś czarnym (no bo, kurwa, nie wiem, jak się to nazywa!). Podeszłam do najczystszego blatu, zwalając do zlewu wszystkie naczynia. Miałam nadzieję, że szafeczka wisząca nad blatem mieściła w sobie jakiekolwiek naczynie zdatne do podania na nim jedzenia. O patelni nawet nie marzyłam.
Na moje szczęście, znalazł się ostatni, czysty talerz w tym domu. Ale cóż, przecież muszę umyć patelnię. Tylko, że w tym domu jest zawsze taki problem: zlew w kuchni zawsze jest zbyt przepełniony, więc wraz z patelnią udałam się do łazienki. Tam zresztą też panował okropny syf. Uważając, by nie nadepnąć na rozbite szkła leżące na ziemi, dotarłam do zlewu, gdzie mogłam normalnie umyć patelnię. Po wykonanej czynności, powróciła do kuchni i miałam zamiar poszukać w lodówce potrzebnych składników. Modliłam się w duchu, żeby one tu były, gdyż naprawdę nie chciałam zapierdalać do sklepu z samego rana. Jednak w tym dniu mam szczęście, gdyż udało mi się wszystko znaleźć. Zabrałam się za przyrządzanie żółtej papki, której bardzo nie lubiłam. Osobiście wolałam hamburgery, frytki, zapiekanki... Ogółem niezdrowe jedzenie. Ale cóż, przynajmniej nie będę musiała jeść tej jajecznicy.
Potajemnie włączyłam radio, nastawiając je na cicho. Ubóstwiałam muzykę, pozwalała wyrażać siebie i dodać otuchy, wiary. To robił właśnie rock i jego odmiany. Cały ten pop i disco polo mają dać oderwanie od rzeczywistości, nic głębszego nie posiadają. A tego moja osoba wręcz nienawidzi. Nie zgadzacie się? No cóż, każdy ma własne zdanie, więc nie będę Was za to zabijać. Ale nie każcie mi zmieniać swojego zdania, które i tak zawsze pozostanie takie samo.
Mieszając danie smażące się na patelni, stwierdziłam, że jest już gotowe. Sprawnie przełożyłam je na talerz i zaniosłam ojcu, który wygodnie rozłożył się na krześle w salonie, który był również jadalnią i nieraz sypialnią. Bez słowa odeszłam od mężczyzny, udając się do swojego pokoju, który w początkowym zarysie architektów miał służyć za mały magazynek. Podeszłam do torby, w której mieściły się moje wszystkie ubrania. Pewnie myślicie: "w magazynku materac zamiast łóżka i torba zamiast szafy? Co się tam dzieje?". Odpowiedź brzmi "bieda z nędzą". Po co mieć łóżko, jak ma się materac. Po co wydawać pieniądze na szafę, skoro można mieć torbę za aż 2,50? To właśnie typowe myślenie mojego opiekuna. Stary Żyd, więcej słów nie potrzeba. Wyjęłam nieco pogiętą, czarną podkoszulkę z logiem AC/DC oraz skórzane spodnie w tej samej kolorystyce. Na nogi założyłam wysokie glany przyozdobione klamrami oraz ćwiekami. Na głowie zawiązałam długą, srebrną chustę. Spojrzałam w pęknięte lustro, co zdarzało mi się naprawdę rzadko. Czarne włosy rozglądały się na wszystkie strony, będąc zawsze natapirowane. Podkoszulka odkrywała moje tatuaże, mieszczące się na prawej i lewej ręce. Zakładając skórzane spodnie zdawałam sobie sprawę, że one strasznie opinają pośladki, co mi w nich najbardziej przeszkadzało. Nie chodzi o to, że było to niewygodne, wręcz przeciwnie: to były moje ulubione dolne części garderoby. Złe było to, że wiele facetów na to zwraca uwagę, a ja przecież nie byłam dziwką. Ale miałam na to sprawdzony sposób: przewiązałam się wokół pasa koszulą w czerwono-czarną kratę, którą również uwielbiałam. Szybkim, sprawnym ruchem założyłam na dłonie rękawice bez palców, które również wykonane były ze skóry. Usta wygięłam w zadziorny uśmiech, który zawsze, nawet w domu, mi towarzyszył. Ruszyłam do wyjścia, poprzednio zabierając plecak-kostkę z naszywkami zespołów oraz okulary przeciwsłoneczne i dostając pieniądze od ojca na bułki.
Wychodząc z domu, udałam się w prawą stronę, choć powinnam w lewo. Powód? Dwójka moich przyjaciół również zapisało się do tego liceum, którego już od początku będę nienawidzić. No bo jak może ono wyglądać, skoro nazywa się Słodki Amoris?! Nie, nawet nie chcę myśleć... I nie będę musiała, bo przecież już niedługo ją niestety zobaczę. Ale przynajmniej (może) będę z przyjaciółmi.
Stanęłam pod niską kamienicą przyozdobioną różnymi napisami namalowanymi sprejami, jak zresztą wszystkie w naszej dzielnicy. Bardzo nie chciało mi się wchodzić na 4 piętro po schodach, toteż wolałam zawołać przyjaciela. Wszystkich tutaj takie rzeczy nie dziwią, lenistwo jest naturą ludzką.
-Steve!- zawołałam ile sił w płucach i oparłam się plecami o ścianę budynku naprzeciw domu mojego kumpla.- Chodź tu!
Po oczekiwaniach trwających 9 minut, wreszcie na podwórku pojawiła się znajoma sylwetka.
Steven Roxx to chłopak w moim wieku. Długie, rude włosy sięgają mu gdzieś do pępka. Zielone oczy patrzyły pogodnie na świat, a usta często wygięte były w ledwo widocznym uśmiechu. Ubrany był w czarną koszulkę z wilkiem i, tak jak ja, skórzane spodnie. Na nogach też miał glany, tyle, że trochę niższe od moich.
-Jestem!- zawołał, swoim zwyczajem uśmiechając się.- Idziemy po Mike'a?
Mike to trzeci z naszej paczki.
-No a jak inaczej!- podeszłam do chłopaka i poklepałam go po plecach.
Szliśmy w wesołej atmosferze. Żartowaliśmy z moherowych beretów, śmialiśmy się z policji. Po prostu gadaliśmy o dupie Marysi.
-A dlaczego rower to związek gejów?- zaczął kolejny żart.
-No dlaczego?- spytałam, nie znając tego dowcipu.
-Bo są w nim dwa pedały!- zawołał i wybuchł głośnym śmiechem.
Też zaczęłam się śmiać pod nosem, ale to z powodu tego, że jego bawi tak głupi żart.
Doszliśmy na miejsce. Oczywiście nadal nie chciało nam się wchodzić na górę, więc znowu zawołaliśmy chłopaka, który po 7 minutach zjawił się koło nas.
Mike Velor to chłopak, który również ma 16 lat. Długie włosy w kolorze ciemny blond rozwiewały się na wszystkie strony. Niebieskie oczy zawsze patrzyły z zaciekawieniem na świat wokół nas. Uśmiech chłopaka był przyjazny i pokrzepiający. Dzisiaj ubrany w niebieskie jeansy i skórzany, obcisły podkoszulek. Jak każdy z nas miał czarne glany.
-To co, jedziemy?- spytał, podkreślając ostatnie słowo.
-Chyba idziemy- zauważył Steve, na co właśnie czekał Velor.
-Właśnie nie- uśmiechnął się chytrze, wyciągając kluczyki z kieszeni i machając nimi przed naszymi nosami.
-Ja jestem gotowa- powiedziałam pewnie, czekając na wypowiedź rudego.
-Ech, ja też- westchnął Roxx i prowadzeni przez Mike'a dotarliśmy na parking, gdzie stał tylko jeden samochód. Był to hipisowski van w kolorowe, najróżniejsze wzorki.
-Skąd ty to masz?- Rudy był wyraźnie pod wrażeniem.
-Pożyczyłem od takiego jednego. Wsiadajcie- zarządził, po czym podbiegliśmy do samochodu, kłócąc się, kto gdzie usiądzie. Ostatecznie chłopaki usiedli z przodu, a ja z tyłu. Na początku byłam niezadowolona, lecz po dłuższym namyśle doszłam do wniosku, że przynajmniej mam dla siebie dużo miejsca. Więc oparłam plecy o jedną stronę samochodu, a nogi rozprostowałam na siedzeniu. Otworzyłam szeroko okno, by głowę wychylić na powietrze i poczuć ten fajny wiatr podczas jazdy. Wyciągnęłam głęboko ukrytą w plecaku paczkę papierosów oraz zapalniczkę i po chwili zaciągałam się dymem nikotynowym, który podobno drażnił płuca, aczkolwiek ja się czułam zajebiście. Do tego Mike włączył muzykę z kasetki, więc mogłam delektować się doskonałym dźwiękiem gitar w "Highway to Hell", klasyce gatunku.
-I jak?- spytał tymczasowy właściciel auta.
-Zajebiście!- krzyknęliśmy zgodnie z Steve'm, wywołując śmiech u ciemnego blondyna.
Wszyscy machaliśmy głowami w rytm muzyki, śpiewając refren. To właśnie była przyjaźń - rozumieliśmy się, lubiliśmy te same rzeczy, wygłupialiśmy się równo. Dla właśnie takich chwil chciało się żyć, chociaż tak naprawdę nie było w nich nic niezwykłego.
Siedzieliśmy, rozmawiając i wygłupiając się. Mieliśmy trochę do pokonania, ponieważ szkoła była na drugim końcu miasta, na którym zresztą rzadko bywaliśmy. Trzymaliśmy się głównie ciemnej strony, gdyż właśnie w takich warunkach czuliśmy się najlepiej. Widząc jak mijamy zadbane ogródki z mnóstwem kolorowych kwiatów i duże domy jednorodzinne, traciłam nadzieję, że dostanę się do szkoły w takiej części miasta. A nawet jeśli, to jak musi wyglądać ta szkoła... Ostatecznie wyjechaliśmy z dzielnicy dla snobów, a znaleźliśmy się w normalnej, dla zwykłych ludzi, którzy bądź co bądź, ale i tak byli "podobno" lepiej usytuowani niż my. Ale zawsze jest "ale": nie znają prawdziwej przyjaźni. Przez całe życie gonią za pieniędzmi, władzą, chcąc mieć jeszcze więcej dla siebie. Nie widzą prawdziwych wartości, jak wolność, uczciwość. A w naszej dzielnicy tak jest. Wszyscy mówią, że mieszkają tam same opryszki, a my, że normalni, prości ludzie, którzy mają swoje zdanie i go nie zmieniają, bo ktoś im kazał. Wiadomo, wszędzie znajdują się wyjątki, ale to nie powód, dla którego wszystkich osądzać tak samo, prawda? Dlatego mam iskrę nadziei, że do tej szkoły będą chodzić jeszcze jacyś prawdziwi ludzie, a nie roboty systemu.
Nagle auto gwałtownie się zatrzymało, przez co wszyscy podskoczyliśmy na siedzeniach, lecąc do przodu na złamanie nosa. Na szczęście nic takiego się nie stało (maniacy zapinania pasów, możecie pocałować nas w dupę!). Myślałam, że już jesteśmy, więc miałam zamiar poprawić się w siedzeniu, by więcej widzieć, lecz powstrzymał mnie przed tym głos Stevena.
-To staruszka na przejściu, jeszcze nie jesteśmy.
-Ech, okey- mruknęłam niemrawo i powróciłam do poprzedniej pozycji.
Samochód skręcił w prawo, przez co prosto w moje oczy zaczęły walić promyki słońca, które przez ten czas wymknęło się przykryciu chmur. Założyłam okulary na nos, które skutecznie zmniejszały jasność wokół mnie.
-A wiecie, że Einsteinowi też nie szło w szkole?- zagadnął Mike, który znał wiele interesujących ciekawostek.
-Czyli jest dla nas nadzieja- zaśmiałam się.
-No!- Steve entuzjazmował się z byle powodu.
Rozmowa zmieniła temat i skończyło się na tym, że rozmawialiśmy o modelach gitar. Tutaj każdy z nas miał swoje zdanie, co było piękne. Dobrze, że każdy ma swój typ. Na ogół byliśmy ze sobą zgodni i zgrani. Wiele mówiło, że wyglądamy jak taka banda, co zawsze trzyma się razem. I tu mieli rację, gdyż nawet teraz wszyscy mieli skórzane elementy garderoby, glany na nogach, a były 30 stopniowe upały! Ale nam to nigdy nie przeszkadzało, toteż nasz styl był bardzo rozpoznawalny, szczególnie w takie dni.
-I oto dotarliśmy!- zawołał Velor podniośle, chcąc dodać tej sytuacji powagi, przecież tutaj rozegra się sąd ostateczny. Wyszliśmy z auta i ruszyliśmy w stronę budynku, poprzednio zamykając vana na klucz.
Nie wierzyłam swoim oczom. Olbrzymi budynek w ohydnym kolorze różu otoczony był rozległymi, zadbanymi ogrodami z dużą ilością kwiatów. Najbarwniej było po lewej, nawet dało się tam zauważyć szklarnię. Na razie więcej nie widziałam, gdyż widok przysłaniał mi wysoki mur z jasnopomarańczowych cegieł, mający zapewne ochronić przed ucieczką. Ale jedno wiedziałam na pewno: było za różowo i miałam ochotę się po prostu obrzygać ściany budynku, które wtedy zapewne wyglądałyby o wiele lepiej. Furtka była otwarta, toteż przeszliśmy przez nią. Z obu stron otaczał nas budynek, dlatego też znajdowaliśmy się na czymś w rodzaju dziedzińca. Skierowaliśmy się w stronę największych drzwi, na których dało się dostrzec wywieszoną białą kartkę. Nerwowo badaliśmy ją wzrokiem. Jak się okazało, była to lista klas i data z godziną rozpoczęcia szkolnego. Klas pierwszych było dużo, bo aż siedem, więc były większe szanse na znalezienie swojego nazwiska. Albo wręcz przeciwnie: bardzo dużo osób się zgłosiło i nas już nie dali rady przyjąć.
-Nie, nie mogę na to patrzeć!- zawołał Roxx, zasłaniając oczy i odwracając się tyłem do drzwi.- Ty to sprawdź Mike.
-Nie, ja nie chcę!- chłopak również odsunął się od kartki, dając mi tym samym dojście do niej.
Nie panikując, wolno i dokładnie przeszukiwałam listę w poszukiwaniu znajomych nazwisk.
Sprawdziłam całą klasę A i żadnego z nas tam nie było. W klasie B również. W klasie C tak samo. Dopiero w klasie D znalazłam swoje nazwisko. Parę razy przetarłam oczy, ale nadal napis na kartce głosił, że się dostałam. Sama nie wiem, czy się cieszyłam czy nie. Szkoła ta niezbyt mnie zachęcała na udzielanie na zajęcia, ale sam fakt bycia przyjętym dawało dziwne poczucie... docenienia? Mniej więcej. Ale patrzyłam dalej na kartkę, szukając odpowiedzi dla swoich przyjaciół. I wiecie co się okazało? Że mam szczęśliwy dzień, bo oni byli w tej samej kolumnie co ja! Lepiej być nie mogło!
-Chłopaki, razem chodzimy do klasy D!- zawołałam na cały głos, ledwo powstrzymując się, by nie skakać z radości.
-Hurra!- zawołał Rudzielec i zaczął tańczyć taniec szczęścia, do którego po chwili dołączył Velor, a potem ja.
Zapewne wyglądaliśmy, jakby nas prąd poraził, ale co tam. Wyjątkowość przede wszystkim! Kiedy skończyliśmy wygibasy, zaczęliśmy się panicznie śmiać, jak osoby z urazem psychicznym.
-Dobra, wracajmy już- zaproponował Roxx, na co zgodziliśmy się.
-Ale muszę jeszcze wpaść do sklepu po 6 bułek i 9 plasterków sera dla ojca- zrobiłam zniesmaczoną minę.
-To cię podrzucimy i poczekamy- powiedział przyjaźnie Mike.
-Wiecie, że nie musicie- odparłam, ale w głębi serca chciałam, by mi towarzyszyli.
-Weź nie pierdol! Idziemy z tobą!- oparł Mike'a Steve.
-Nie pierdol, bo ci się rodzinka powiększy, jak to mawiają- zaśmiałam się, udając się w stronę vana, żeby moi przyjaciele wiedzieli, iż zgadzam się na ich propozycję.
-Jeszcze raz dzięki chłopaki, gdyby nie wy, to pewnie jeszcze nie dotarłabym do różowego więzienia- powiedziałam, podając dłoń Stevenowi, a następnie Mikowi.
-Nie ma za co, pojebańcu. Od tego są przyjaciele!- powiedział Rudy i poczochrał mnie po włosach.- Trzymaj się!- zawołał, oddalając się w swoją stronę.
-Cześć, stara!- pożegnał się Velor i również ruszył w stronę swojego domu.
A ja, zrezygnowana, podążyłam do swojego mieszkania. Otwierając drzwi, usłyszałam głośną rozmowę mego ojca. Jego głos był wyraźnie zdenerwowany, wkurzony. Cicho podeszłam do salonu, skąd dobiegał jego głos. Dowiedziałam się dzięki temu, że rozmawia on przez telefon, nerwowo krzątając się po pomieszczeniu. Po chwili skończył rozmowę, oddychając szybko.
-Jestem już- powiedziałam obojętnie, bo wyczekiwanie na spokój faceta i tak nie przyniesie rezultatów.
-Świetnie. Muszę wyjechać, nie wiem, kiedy wrócę. Na pewno przez minimum tydzień mnie nie będzie. Masz nie wysadzić chałupy, bo dostaniesz wpierdol!- powiedział w zawrotnie szybki tempie i zanim zdążyłam się obejrzeć, już wyszedł z domu, trzaskając przy tym drzwiami.
Nie potrafiłam uwierzyć w swoje szczęście dnia dzisiejszego. Ojciec wyjechał, pewnie do końca wakacji już go nie będzie. A to znaczy dla mnie wolność, zabawa i wreszcie odpoczynek. Z tego szczęścia zaczęłam skakać na i tak zniszczonej do granic możliwości sofie, wymachując rękami. Niby nie pierwszy raz tak robił, ale zawsze mnie to cieszyło. Gdy wreszcie udało mi się opanować, postanowiłam podzielić się z przyjaciółmi tą jakże radosną nowiną.
Złapałam telefon i wykręciłam znany na pamięć numer Stevena, a potem Mike'a.
-Halo?- odezwał się głos Roxxa po drugiej stronie.
-Hej, to ja! Słuchaj, ojciec wyjechał i wróci nie prędzej, niż za tydzień!- zawołałam z nieukrywanym entuzjazmem.
-To zajebiście! Zrobisz imprezę z tej okazji?
-Pomyślę nad tym... Później cię powiadomię o swoich planach- zaśmiałam się.
-Dobra, niech będzie. Do usłyszenia!
-Do usłyszenia!
I tak samo wypadła rozmowa z drugim chłopakiem. Po zakończonych rozmowach, udałam się do swojego pokoju i energicznie rzuciłam się na materac, robiąc na nim jeszcze większe szkody. Czułam, że mogłam w tej chwili zrobić wszystko. Latać, biegać, pływać.... co tylko dusza zapragnie! A moja właśnie podpowiadała mi, żebym wzięła swoją stojącą w kącie gitarę i na niej zagrała dowolną piosenkę. Tak też zrobiłam, decydując się na "Purple Haze" Jimi'ego Hendrix'a. Zarówno tą piosenkę uwielbiałam, jak i całą twórczość tego człowieka oraz jego samego. Śpiewałam cicho pod nosem, lecz z czasem nacierało to głośniejszego dźwięku. To było to, co kochałam robić. I zapewne zostanie tak na zawsze, bo nie jestem zmienną nastolatką typu "Barbie". Przynajmniej miałam taką nadzieję.
Po chwili zaczął mi doskwierać duży głód, spowodowany tym, iż nie jadłam jeszcze śniadania. Zadowolona z faktu, że jest przynajmniej parę bułek i kilka plasterków sera, zrobiłam sobie znośne śniadanie, patrząc na brudne naczynia. Po zjedzeniu najważniejszego posiłku, stwierdziłam, że nawet mogę posprzątać. Nie musiałam się śpieszyć. Nikt mnie przecież nie poganiał. Pogłośniłam radio na full i na spokojnie zajęłam się ogarnianiem całego tego burdelu.
Po dobrze wykonanej robocie, stwierdziłam, że należy mi się chwila odpoczynku, więc wygodnie rozłożyłam się na kanapie. Spojrzałam w z początku biały sufit, który teraz był lekko pożółkły i zajęłam się intensywnym rozmyślaniom, które na celu miały uzgodnienie, czy pingwiny mają kolana i zęby. Dotarłam do interesujących wniosków: zębów nie mają, a ich kolanach nie mam pojęcia, ale na obie rzeczy mam wyjebane. Ciekawe, nie?
Usłyszałam drzwi, które z hukiem się otworzyły. Przez myśl przemknęło mi, iż ojciec jednak już wrócił, a to byłoby bardzo źle, a nawet tragicznie. Ostatecznie szybko wytłukłam to sobie z głowy, a po chwili moi najlepsi przyjaciele pojawili się w pomieszczeniu z wieloma reklamówkami.
-No hej, stara! Może i imprezy nie zrobisz, ale przyjść musieliśmy!- zawołał wesoło Mike, wyciągając z reklamówki butelkę whisky i rzucił mi ją.- Wiesz, co masz z tym zrobić.
Wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Lubiłam przebywać z nimi, zawsze działo się wtedy coś interesującego. Nigdy się nie nudziliśmy. Dzisiaj nie mogło być inaczej, toteż zaczęliśmy grać w butelkę.
-Pytanie czy wyzwanie?- spytał mnie Mike, gdyż to właśnie n mnie wypadło.
-Wyzwanie!- zawołałam, gdyż bardzo lubiłam takie rzeczy.
-Hmm... Skocz na główkę ze stołu na podłogę!- powiedział z głupim uśmiechem na twarzy.
Bez namysłu stanęłam na stole, szykując się do skoku. Wiedziałam, że to było idiotyczne i niebezpieczne, ale to właśnie mnie w tym pociągało. Lubiłam balansować między życiem, a śmiercią. Ta adrenalina mnie uzależniła.
-Czekaj!- zatrzymał mnie głos niebieskookiego.- Nie rób tego! Żartowałem!
-To co mam zrobić?- spytałam zażenowana.
-Obiegnij swoje mieszkanie pięć razy- odpowiedział, już bez robienia min.
Te zadanie było o wiele łatwiejsze. Dom nie był duży, a kondycję to ja miałam dobrą. Bez zmęczenia wykonałam zadanie, po czym powróciłam na swoje miejsce i zakręciłam butelką. Los chciał, że wypadł Mike.
-Pytanie czy wyzwanie?
-Wyzwanie!
Nie zastanawiając się długo, wymyśliłam coś w miarę zabawnego i bezpiecznego.
-Odpowiedz na pytanie słowem "tak" lub "nie"- powiedziałam pewna siebie.
-A jakie to pytanie?- chłopak lekko się zniecierpliwił, a ja widząc, że Rudy wyciąga telefon z zamiarem nagrania tego, poczekałam, aż da znać, że jest gotowy.
-Czy głupio ci, że zesrałeś się dzisiaj w gacie?- powiedziałam po chwili.
Chłopak na chwilę zamilkł, zastanawiając się nad odpowiedzią. Po chwili zrobił zniesmaczoną minę.
-Nie- powiedział cicho i nieśmiało, ale na tyle głośno, że daliśmy radę to usłyszeć.
Ja i Steven zaczęliśmy się głośno śmiać, a "sraluch" miał zawstydzony, aczkolwiek wkurzony wyraz twarzy. Jednak po chwili do nas dołączył, a gra toczyła się dalej. Lecz po chwili zaczęło nam się nudzić, toteż zajęliśmy dokładnym opróżnianiem butelek z alkoholem i zwyczajną, lecz bardzo zajmującą i ciekawą rozmową. A potem? A potem ja już nic nie pamiętam. Ale jednego byłam pewna: jutro będę umierać....
_________________
Stanęłam pod niską kamienicą przyozdobioną różnymi napisami namalowanymi sprejami, jak zresztą wszystkie w naszej dzielnicy. Bardzo nie chciało mi się wchodzić na 4 piętro po schodach, toteż wolałam zawołać przyjaciela. Wszystkich tutaj takie rzeczy nie dziwią, lenistwo jest naturą ludzką.
-Steve!- zawołałam ile sił w płucach i oparłam się plecami o ścianę budynku naprzeciw domu mojego kumpla.- Chodź tu!
Po oczekiwaniach trwających 9 minut, wreszcie na podwórku pojawiła się znajoma sylwetka.
Steven Roxx to chłopak w moim wieku. Długie, rude włosy sięgają mu gdzieś do pępka. Zielone oczy patrzyły pogodnie na świat, a usta często wygięte były w ledwo widocznym uśmiechu. Ubrany był w czarną koszulkę z wilkiem i, tak jak ja, skórzane spodnie. Na nogach też miał glany, tyle, że trochę niższe od moich.
-Jestem!- zawołał, swoim zwyczajem uśmiechając się.- Idziemy po Mike'a?
Mike to trzeci z naszej paczki.
-No a jak inaczej!- podeszłam do chłopaka i poklepałam go po plecach.
Szliśmy w wesołej atmosferze. Żartowaliśmy z moherowych beretów, śmialiśmy się z policji. Po prostu gadaliśmy o dupie Marysi.
-A dlaczego rower to związek gejów?- zaczął kolejny żart.
-No dlaczego?- spytałam, nie znając tego dowcipu.
-Bo są w nim dwa pedały!- zawołał i wybuchł głośnym śmiechem.
Też zaczęłam się śmiać pod nosem, ale to z powodu tego, że jego bawi tak głupi żart.
Doszliśmy na miejsce. Oczywiście nadal nie chciało nam się wchodzić na górę, więc znowu zawołaliśmy chłopaka, który po 7 minutach zjawił się koło nas.
Mike Velor to chłopak, który również ma 16 lat. Długie włosy w kolorze ciemny blond rozwiewały się na wszystkie strony. Niebieskie oczy zawsze patrzyły z zaciekawieniem na świat wokół nas. Uśmiech chłopaka był przyjazny i pokrzepiający. Dzisiaj ubrany w niebieskie jeansy i skórzany, obcisły podkoszulek. Jak każdy z nas miał czarne glany.
-To co, jedziemy?- spytał, podkreślając ostatnie słowo.
-Chyba idziemy- zauważył Steve, na co właśnie czekał Velor.
-Właśnie nie- uśmiechnął się chytrze, wyciągając kluczyki z kieszeni i machając nimi przed naszymi nosami.
-Ja jestem gotowa- powiedziałam pewnie, czekając na wypowiedź rudego.
-Ech, ja też- westchnął Roxx i prowadzeni przez Mike'a dotarliśmy na parking, gdzie stał tylko jeden samochód. Był to hipisowski van w kolorowe, najróżniejsze wzorki.
-Skąd ty to masz?- Rudy był wyraźnie pod wrażeniem.
-Pożyczyłem od takiego jednego. Wsiadajcie- zarządził, po czym podbiegliśmy do samochodu, kłócąc się, kto gdzie usiądzie. Ostatecznie chłopaki usiedli z przodu, a ja z tyłu. Na początku byłam niezadowolona, lecz po dłuższym namyśle doszłam do wniosku, że przynajmniej mam dla siebie dużo miejsca. Więc oparłam plecy o jedną stronę samochodu, a nogi rozprostowałam na siedzeniu. Otworzyłam szeroko okno, by głowę wychylić na powietrze i poczuć ten fajny wiatr podczas jazdy. Wyciągnęłam głęboko ukrytą w plecaku paczkę papierosów oraz zapalniczkę i po chwili zaciągałam się dymem nikotynowym, który podobno drażnił płuca, aczkolwiek ja się czułam zajebiście. Do tego Mike włączył muzykę z kasetki, więc mogłam delektować się doskonałym dźwiękiem gitar w "Highway to Hell", klasyce gatunku.
-I jak?- spytał tymczasowy właściciel auta.
-Zajebiście!- krzyknęliśmy zgodnie z Steve'm, wywołując śmiech u ciemnego blondyna.
Wszyscy machaliśmy głowami w rytm muzyki, śpiewając refren. To właśnie była przyjaźń - rozumieliśmy się, lubiliśmy te same rzeczy, wygłupialiśmy się równo. Dla właśnie takich chwil chciało się żyć, chociaż tak naprawdę nie było w nich nic niezwykłego.
Siedzieliśmy, rozmawiając i wygłupiając się. Mieliśmy trochę do pokonania, ponieważ szkoła była na drugim końcu miasta, na którym zresztą rzadko bywaliśmy. Trzymaliśmy się głównie ciemnej strony, gdyż właśnie w takich warunkach czuliśmy się najlepiej. Widząc jak mijamy zadbane ogródki z mnóstwem kolorowych kwiatów i duże domy jednorodzinne, traciłam nadzieję, że dostanę się do szkoły w takiej części miasta. A nawet jeśli, to jak musi wyglądać ta szkoła... Ostatecznie wyjechaliśmy z dzielnicy dla snobów, a znaleźliśmy się w normalnej, dla zwykłych ludzi, którzy bądź co bądź, ale i tak byli "podobno" lepiej usytuowani niż my. Ale zawsze jest "ale": nie znają prawdziwej przyjaźni. Przez całe życie gonią za pieniędzmi, władzą, chcąc mieć jeszcze więcej dla siebie. Nie widzą prawdziwych wartości, jak wolność, uczciwość. A w naszej dzielnicy tak jest. Wszyscy mówią, że mieszkają tam same opryszki, a my, że normalni, prości ludzie, którzy mają swoje zdanie i go nie zmieniają, bo ktoś im kazał. Wiadomo, wszędzie znajdują się wyjątki, ale to nie powód, dla którego wszystkich osądzać tak samo, prawda? Dlatego mam iskrę nadziei, że do tej szkoły będą chodzić jeszcze jacyś prawdziwi ludzie, a nie roboty systemu.
Nagle auto gwałtownie się zatrzymało, przez co wszyscy podskoczyliśmy na siedzeniach, lecąc do przodu na złamanie nosa. Na szczęście nic takiego się nie stało (maniacy zapinania pasów, możecie pocałować nas w dupę!). Myślałam, że już jesteśmy, więc miałam zamiar poprawić się w siedzeniu, by więcej widzieć, lecz powstrzymał mnie przed tym głos Stevena.
-To staruszka na przejściu, jeszcze nie jesteśmy.
-Ech, okey- mruknęłam niemrawo i powróciłam do poprzedniej pozycji.
Samochód skręcił w prawo, przez co prosto w moje oczy zaczęły walić promyki słońca, które przez ten czas wymknęło się przykryciu chmur. Założyłam okulary na nos, które skutecznie zmniejszały jasność wokół mnie.
-A wiecie, że Einsteinowi też nie szło w szkole?- zagadnął Mike, który znał wiele interesujących ciekawostek.
-Czyli jest dla nas nadzieja- zaśmiałam się.
-No!- Steve entuzjazmował się z byle powodu.
Rozmowa zmieniła temat i skończyło się na tym, że rozmawialiśmy o modelach gitar. Tutaj każdy z nas miał swoje zdanie, co było piękne. Dobrze, że każdy ma swój typ. Na ogół byliśmy ze sobą zgodni i zgrani. Wiele mówiło, że wyglądamy jak taka banda, co zawsze trzyma się razem. I tu mieli rację, gdyż nawet teraz wszyscy mieli skórzane elementy garderoby, glany na nogach, a były 30 stopniowe upały! Ale nam to nigdy nie przeszkadzało, toteż nasz styl był bardzo rozpoznawalny, szczególnie w takie dni.
-I oto dotarliśmy!- zawołał Velor podniośle, chcąc dodać tej sytuacji powagi, przecież tutaj rozegra się sąd ostateczny. Wyszliśmy z auta i ruszyliśmy w stronę budynku, poprzednio zamykając vana na klucz.
Nie wierzyłam swoim oczom. Olbrzymi budynek w ohydnym kolorze różu otoczony był rozległymi, zadbanymi ogrodami z dużą ilością kwiatów. Najbarwniej było po lewej, nawet dało się tam zauważyć szklarnię. Na razie więcej nie widziałam, gdyż widok przysłaniał mi wysoki mur z jasnopomarańczowych cegieł, mający zapewne ochronić przed ucieczką. Ale jedno wiedziałam na pewno: było za różowo i miałam ochotę się po prostu obrzygać ściany budynku, które wtedy zapewne wyglądałyby o wiele lepiej. Furtka była otwarta, toteż przeszliśmy przez nią. Z obu stron otaczał nas budynek, dlatego też znajdowaliśmy się na czymś w rodzaju dziedzińca. Skierowaliśmy się w stronę największych drzwi, na których dało się dostrzec wywieszoną białą kartkę. Nerwowo badaliśmy ją wzrokiem. Jak się okazało, była to lista klas i data z godziną rozpoczęcia szkolnego. Klas pierwszych było dużo, bo aż siedem, więc były większe szanse na znalezienie swojego nazwiska. Albo wręcz przeciwnie: bardzo dużo osób się zgłosiło i nas już nie dali rady przyjąć.
-Nie, nie mogę na to patrzeć!- zawołał Roxx, zasłaniając oczy i odwracając się tyłem do drzwi.- Ty to sprawdź Mike.
-Nie, ja nie chcę!- chłopak również odsunął się od kartki, dając mi tym samym dojście do niej.
Nie panikując, wolno i dokładnie przeszukiwałam listę w poszukiwaniu znajomych nazwisk.
Sprawdziłam całą klasę A i żadnego z nas tam nie było. W klasie B również. W klasie C tak samo. Dopiero w klasie D znalazłam swoje nazwisko. Parę razy przetarłam oczy, ale nadal napis na kartce głosił, że się dostałam. Sama nie wiem, czy się cieszyłam czy nie. Szkoła ta niezbyt mnie zachęcała na udzielanie na zajęcia, ale sam fakt bycia przyjętym dawało dziwne poczucie... docenienia? Mniej więcej. Ale patrzyłam dalej na kartkę, szukając odpowiedzi dla swoich przyjaciół. I wiecie co się okazało? Że mam szczęśliwy dzień, bo oni byli w tej samej kolumnie co ja! Lepiej być nie mogło!
-Chłopaki, razem chodzimy do klasy D!- zawołałam na cały głos, ledwo powstrzymując się, by nie skakać z radości.
-Hurra!- zawołał Rudzielec i zaczął tańczyć taniec szczęścia, do którego po chwili dołączył Velor, a potem ja.
Zapewne wyglądaliśmy, jakby nas prąd poraził, ale co tam. Wyjątkowość przede wszystkim! Kiedy skończyliśmy wygibasy, zaczęliśmy się panicznie śmiać, jak osoby z urazem psychicznym.
-Dobra, wracajmy już- zaproponował Roxx, na co zgodziliśmy się.
-Ale muszę jeszcze wpaść do sklepu po 6 bułek i 9 plasterków sera dla ojca- zrobiłam zniesmaczoną minę.
-To cię podrzucimy i poczekamy- powiedział przyjaźnie Mike.
-Wiecie, że nie musicie- odparłam, ale w głębi serca chciałam, by mi towarzyszyli.
-Weź nie pierdol! Idziemy z tobą!- oparł Mike'a Steve.
-Nie pierdol, bo ci się rodzinka powiększy, jak to mawiają- zaśmiałam się, udając się w stronę vana, żeby moi przyjaciele wiedzieli, iż zgadzam się na ich propozycję.
-Jeszcze raz dzięki chłopaki, gdyby nie wy, to pewnie jeszcze nie dotarłabym do różowego więzienia- powiedziałam, podając dłoń Stevenowi, a następnie Mikowi.
-Nie ma za co, pojebańcu. Od tego są przyjaciele!- powiedział Rudy i poczochrał mnie po włosach.- Trzymaj się!- zawołał, oddalając się w swoją stronę.
-Cześć, stara!- pożegnał się Velor i również ruszył w stronę swojego domu.
A ja, zrezygnowana, podążyłam do swojego mieszkania. Otwierając drzwi, usłyszałam głośną rozmowę mego ojca. Jego głos był wyraźnie zdenerwowany, wkurzony. Cicho podeszłam do salonu, skąd dobiegał jego głos. Dowiedziałam się dzięki temu, że rozmawia on przez telefon, nerwowo krzątając się po pomieszczeniu. Po chwili skończył rozmowę, oddychając szybko.
-Jestem już- powiedziałam obojętnie, bo wyczekiwanie na spokój faceta i tak nie przyniesie rezultatów.
-Świetnie. Muszę wyjechać, nie wiem, kiedy wrócę. Na pewno przez minimum tydzień mnie nie będzie. Masz nie wysadzić chałupy, bo dostaniesz wpierdol!- powiedział w zawrotnie szybki tempie i zanim zdążyłam się obejrzeć, już wyszedł z domu, trzaskając przy tym drzwiami.
Nie potrafiłam uwierzyć w swoje szczęście dnia dzisiejszego. Ojciec wyjechał, pewnie do końca wakacji już go nie będzie. A to znaczy dla mnie wolność, zabawa i wreszcie odpoczynek. Z tego szczęścia zaczęłam skakać na i tak zniszczonej do granic możliwości sofie, wymachując rękami. Niby nie pierwszy raz tak robił, ale zawsze mnie to cieszyło. Gdy wreszcie udało mi się opanować, postanowiłam podzielić się z przyjaciółmi tą jakże radosną nowiną.
Złapałam telefon i wykręciłam znany na pamięć numer Stevena, a potem Mike'a.
-Halo?- odezwał się głos Roxxa po drugiej stronie.
-Hej, to ja! Słuchaj, ojciec wyjechał i wróci nie prędzej, niż za tydzień!- zawołałam z nieukrywanym entuzjazmem.
-To zajebiście! Zrobisz imprezę z tej okazji?
-Pomyślę nad tym... Później cię powiadomię o swoich planach- zaśmiałam się.
-Dobra, niech będzie. Do usłyszenia!
-Do usłyszenia!
I tak samo wypadła rozmowa z drugim chłopakiem. Po zakończonych rozmowach, udałam się do swojego pokoju i energicznie rzuciłam się na materac, robiąc na nim jeszcze większe szkody. Czułam, że mogłam w tej chwili zrobić wszystko. Latać, biegać, pływać.... co tylko dusza zapragnie! A moja właśnie podpowiadała mi, żebym wzięła swoją stojącą w kącie gitarę i na niej zagrała dowolną piosenkę. Tak też zrobiłam, decydując się na "Purple Haze" Jimi'ego Hendrix'a. Zarówno tą piosenkę uwielbiałam, jak i całą twórczość tego człowieka oraz jego samego. Śpiewałam cicho pod nosem, lecz z czasem nacierało to głośniejszego dźwięku. To było to, co kochałam robić. I zapewne zostanie tak na zawsze, bo nie jestem zmienną nastolatką typu "Barbie". Przynajmniej miałam taką nadzieję.
Po chwili zaczął mi doskwierać duży głód, spowodowany tym, iż nie jadłam jeszcze śniadania. Zadowolona z faktu, że jest przynajmniej parę bułek i kilka plasterków sera, zrobiłam sobie znośne śniadanie, patrząc na brudne naczynia. Po zjedzeniu najważniejszego posiłku, stwierdziłam, że nawet mogę posprzątać. Nie musiałam się śpieszyć. Nikt mnie przecież nie poganiał. Pogłośniłam radio na full i na spokojnie zajęłam się ogarnianiem całego tego burdelu.
Po dobrze wykonanej robocie, stwierdziłam, że należy mi się chwila odpoczynku, więc wygodnie rozłożyłam się na kanapie. Spojrzałam w z początku biały sufit, który teraz był lekko pożółkły i zajęłam się intensywnym rozmyślaniom, które na celu miały uzgodnienie, czy pingwiny mają kolana i zęby. Dotarłam do interesujących wniosków: zębów nie mają, a ich kolanach nie mam pojęcia, ale na obie rzeczy mam wyjebane. Ciekawe, nie?
Usłyszałam drzwi, które z hukiem się otworzyły. Przez myśl przemknęło mi, iż ojciec jednak już wrócił, a to byłoby bardzo źle, a nawet tragicznie. Ostatecznie szybko wytłukłam to sobie z głowy, a po chwili moi najlepsi przyjaciele pojawili się w pomieszczeniu z wieloma reklamówkami.
-No hej, stara! Może i imprezy nie zrobisz, ale przyjść musieliśmy!- zawołał wesoło Mike, wyciągając z reklamówki butelkę whisky i rzucił mi ją.- Wiesz, co masz z tym zrobić.
Wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Lubiłam przebywać z nimi, zawsze działo się wtedy coś interesującego. Nigdy się nie nudziliśmy. Dzisiaj nie mogło być inaczej, toteż zaczęliśmy grać w butelkę.
-Pytanie czy wyzwanie?- spytał mnie Mike, gdyż to właśnie n mnie wypadło.
-Wyzwanie!- zawołałam, gdyż bardzo lubiłam takie rzeczy.
-Hmm... Skocz na główkę ze stołu na podłogę!- powiedział z głupim uśmiechem na twarzy.
Bez namysłu stanęłam na stole, szykując się do skoku. Wiedziałam, że to było idiotyczne i niebezpieczne, ale to właśnie mnie w tym pociągało. Lubiłam balansować między życiem, a śmiercią. Ta adrenalina mnie uzależniła.
-Czekaj!- zatrzymał mnie głos niebieskookiego.- Nie rób tego! Żartowałem!
-To co mam zrobić?- spytałam zażenowana.
-Obiegnij swoje mieszkanie pięć razy- odpowiedział, już bez robienia min.
Te zadanie było o wiele łatwiejsze. Dom nie był duży, a kondycję to ja miałam dobrą. Bez zmęczenia wykonałam zadanie, po czym powróciłam na swoje miejsce i zakręciłam butelką. Los chciał, że wypadł Mike.
-Pytanie czy wyzwanie?
-Wyzwanie!
Nie zastanawiając się długo, wymyśliłam coś w miarę zabawnego i bezpiecznego.
-Odpowiedz na pytanie słowem "tak" lub "nie"- powiedziałam pewna siebie.
-A jakie to pytanie?- chłopak lekko się zniecierpliwił, a ja widząc, że Rudy wyciąga telefon z zamiarem nagrania tego, poczekałam, aż da znać, że jest gotowy.
-Czy głupio ci, że zesrałeś się dzisiaj w gacie?- powiedziałam po chwili.
Chłopak na chwilę zamilkł, zastanawiając się nad odpowiedzią. Po chwili zrobił zniesmaczoną minę.
-Nie- powiedział cicho i nieśmiało, ale na tyle głośno, że daliśmy radę to usłyszeć.
Ja i Steven zaczęliśmy się głośno śmiać, a "sraluch" miał zawstydzony, aczkolwiek wkurzony wyraz twarzy. Jednak po chwili do nas dołączył, a gra toczyła się dalej. Lecz po chwili zaczęło nam się nudzić, toteż zajęliśmy dokładnym opróżnianiem butelek z alkoholem i zwyczajną, lecz bardzo zajmującą i ciekawą rozmową. A potem? A potem ja już nic nie pamiętam. Ale jednego byłam pewna: jutro będę umierać....
I oto historyczny moment... Koniec pierwszego rozdziału! Tak jak powiedziałam, jeszcze w tym tygodniu! Jak się podoba? Tutaj jest zapoznanie z główną bohaterką, jej problemami i życiem codziennym. Na pewno opowiadanie jeszcze się rozkręci, tutaj musiałam zamieścić najważniejsze informacje. Możliwe, że jest parę błędów, bo nie jest to wersja sprawdzona i poprawiona, więc przepraszam za wszystkie błędy! Na pewno je poprawię, inaczej sobie nie wyobrażam. Tak czy siak, pozdrawiam wszystkich, bez wyjątku i mam nadzieję, że do zobaczenia w następnym!
No cóż ja na miejscu Julki wzięłabym rzeczy i poszła w pizdu, choćby pod most, wiem uparty potwór ze mnie, ale ja jestem zbyt dumnym człowiekiem xD Taniec szczęścia wygrał wszystko! Lubie tańce szczęścia! a co do pierdolenia tez tak zawsze mowie swojemu Lubemu!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na nowy rozdział, bo ten wyszedł Ci za je bi ście :D!
Julka by bardzo chciała się wynieść, ale niestety jest nieletnia i to nie jest takie łatwe, jak się wydaje. A zwłaszcza, że jej ojciec jest.... Nie zdradzę, kim jest. Wszystko okaże się z czasem.
UsuńJa też lubię tańce szczęścia! A te powiedzonko tak mi wpadło do głowy, że nie może wyjść.
Bardzo się cieszę, że rozdział się spodobał ^^ Również pozdrawiam i dzięki za komentarz! ^^